Zimne światło gwiazd – książka inna niż pozostałe

„Zimne światło gwiazd” trafiło pod strzechy, więc teraz może wypowiem się w kilku słowach na jego temat.

Po pierwsze, jest to zupełnie inna książka niż poprzednie. Mimo, że tak jak „Kołysanka stop” jest zbiorem opowiadań, to nie przypomina jej za bardzo. Teksty zamieszczone w ZŚG są w pewnym sensie pełnoprawnymi rozdziałami – chociaż to całkiem samodzielne opowiadania, które można czytać osobno, bez znajomości innych, to jednak opowiadają one tę samą, spójną i kompletną historię. Zaczyna się ona i kończy, a bohaterowie tych tekstów przewijają się, pojawiają i znikają. A każdy z nich, ma swoją funckję.

Pod tym względem ZŚG przypomina kontrukcją trylogię warszawską. „Kompleks 7215”, „Stacja: Nowy Świat” i „Dworzec Śródmieście” miały podobną konstrukcję, chociaż nad dużo większą skalę. W powieściach i opowiadaniach pojawiały się postacie, zjawiska, wydarzenia, które wracały niejednokrotnie potem, albo były przez retrospekcje pokazywane w innym świetle. Poza jednak tą konstrukcją, mój debiut fabularny od mojej najnowszej książki znacznie się różni.

Tu i tam główną role grają ludzie, ich postawy, ich decyzje, wybory. Jednak w kosmosie panuje zimna pustka i przytłaczająca cisza. Nie ma ech rozbijających się po tunelach, nie słychać terkotu broni, tylko trzaski szumu na łączach. Trafiłem na opinię, że ZŚG jest mało dynamiczne. Owszem, w porównianiu z moją postapokalipsą rzeczy dzieją się tam w zupełnie innym tempie. Nie znaczy to, że nie ma akcji, wydarzeń, że brakuje tempa. Jednak kiedy poruszasz się po orbicie z prędkością 25.000 kilometrów na godzinę – nie odczuwasz tego pędu. Punkt odniesienia zmienia wszystko.

Akcja, wydarzenia, niejednokrotnie bardzo dramatyczne, to warstwa fabularna tych opowiadań. Drugą są postacie bohaterów – ich uczucia, myśli, to także idee i moralność, którym podporządkowują swoje postępowanie. Na tym uproszczonym poziomie starałem się skonfrontować to, co widzi odbiorca z tym, jakie rzeczy są naprawdę. Pokazać zmiany, ewolucję zachodzącą w ludziach, którzy przecież z ledwo opierzonych młokosów stali się na przestrzeni lat ludźmi dorosłymi, uwikłanymi w życie i niejednokrotnie nieswoje decyzje, odnajdującymi się w zmiennym świecie, ograniczonymi nim z możliwością rozwoju tylko w pewnych granicach.

A jeszcze gdzieś, pod tym wszystkim, leży moje ulubione pytanie o człowieka. Kim jest, ku czemu dąży, czy gwiazdy są faktycznie jego przeznaczeniem? I te realne, fizyczne, monstrualne kule płonącego w próżni gazu, i te symboliczne – gwiazdy na pagonach, w piosenkach i łacińskiej sentencji. To pytanie o miejsce człowieka w świecie pozostaje otwarte – każdy może sam odpowiedzieć sobie na nie we własnym zakresie, tak jak każdy może inaczej zinterpretować decyzje Yuxi, Glorii, Jerzego czy Thomasa, inne wyciągnąć wnioski z rozmów Kobrisowa z Zapasiem i na różne sposoby potraktować działania Niegłowicza. Nie bez powodu roboczy tytuł cyklu brzmiał „Serca gwiazd”, bo serce, jak wiemy, bywa zmienne.

Jest to też wydawnictwo od strony „technicznej” inne niż moje powieści. Każda z tamtych książek powstawała szybko, na przestrzeni roku, chociaż oczywiście miałem pewne notatki i plany do całości. „Zimne światło gwiazd” potrzebowało pięciu lat, aby powstać jako całość. Ostatnie opowiadanie skończyłem pisać na cztery miesiące przed premierą, w cztery lata po napisaniu pierwszego. Oczywiście nie był to okres nieprzerwanej pracy – gromadziłem materiały, przygotowywałem notatki, bawiłem się pomysłami, ale teksty te powstawały w sporym oderwaniu od siebie. Po drodze także napisałem jeszcze dużo innych opowiadań i dwie pełnometrażowe powieści, co bez wątpienia wpłynęło i na mój warsztat i na styl.

Dzięki temu te teksty różną się między sobą dość wyraźnie. Pisane są trochę innym językiem, skupiają na trochę innych sprawach, mniej oczywiste są ich podobieństwa, a bardziej uwypuklają się różnice moich zainteresowań i uwagi na przestrzeni tej pięciolatki. No i oczywiście „Zimne światło gwiazd” to nie tylko beletrystyka, lecz także publicystyka – a przynajmniej jej fantastyczny odpowiednik. Rysunki techniczne, opisy i plany, wyrywki z prasy i fragmenty audycji uzupełniają ten świat w formie bardziej dokumentalistycznej. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zwykły infodump, ale dla mnie wszystkie te urywki są integralną częścia tego zbioru – przekazują pewne informacje, których próżno szukać pośród pędącej niejednokrotnie na złamanie karku akcji.

Jest to więc zbiór całkiem innym od wszystkiego, co dotąd napisałem, a jednocześnie tak bardzo podobny. Może to po prostu eskalacja moich pisarskich tendencji do pewnego zauważalnie odmiennego poziomu? Jestem zadowolony z tego, w jakim kształcie się ukazał. Oczywiście jest jeszcze wiele historii, które pasowałyby między tymi okładkami, ale te, które wybrałem i napisałem są w mojej opinii najlepsze i najciekawsze. Co nie oznacza, że jedyne.

W końcu lubię wracać do światów, które stworzyłem albo które już odwiedzałe. W Roczniku Fantastycznym 2020 znalazły się „Białe demony”, tekst, który w pokrętny sposób może należeć i do uniwersum ZŚG i do uniwersum K7215 – a na pewno czytelnicy obu tych serii odnajdą w nim coś dla siebie. No i oczywiście wraca nasz stary kumpel Bożokorow, chociaż tym razem ma tylko drugoplanową rolę na bezrożach czarnobylskiej zony wykluczenia. Z nim spotkacie się w opowiadaniu „Stulti et corcenses” które już za moment wyjdzie drukiem w antologii „Gladiatorzy”. Są bunkry.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *