93. Smutne miasto

Andrzej Famielec prowadzi podcast „Dzikie miasto”. O Konstancinie-Jeziornie pokutuje tyleż przykre co cięte stwierdzenie, że „nic się nie dzieje, w tym smutnym jak pizda mieście”. Ciągle mam wrażenie, że to prawda, a jednocześnie za każdym razem, gdy testuję ten pogląd okazuje się, że to nieprawda. Ot, w niedzielę – turniej Mini Euro 2012 i koncert Maleńczuka z Psychodancing. Nie licząc innych wydarzeń, które przegapiłem.

Jest to, zresztą, miasto dość przyjazne tym, którzy chcą w nim cokolwiek robić, prócz siedzenia na ławce pod blokiem i popijania wódki cały dzień.

Most kolejowy w Jeziornie

W niedzielę rano wybrałem się z dzieciarnią na spacer. Zwykle chodzimy do Parku, pogrzebać kijkiem w bagnie, tym razem stwierdziłem, że zabiorę stwory na most kolejowy. Most to kawał historii, jest bardzo stary (w obecnym kształcie nie wiem, ile ma, ale bocznica na której leży powstała przed wojną). Za dzieciaka wystawaliśmy na nim oczekując na pociąg z makulaturą i węglem do fabryki w Mirkowie, albo powrotny z papierem (w tym toaletowym). Nie raz i nie dwa człowiek dostał w łeb rękawicą od maszynisty za stanie na bandzie mostu w trakcie przejazdu. Z czasem, gdy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w Jeziornie (dwóch z nas wyprowadziło się teraz na Grapę, jeden do Wilanowa, reszta jakoś mi zniknęła z oczu), siadywaliśmy tam wieczorem na piwo i pogawędki.

Teraz most stoi opuszczony, niszczejący, pociągi od lat nie kursują a bocznica zarasta powoli drzewkami. Ale w krajobrazie jest i raczej długo będzie – nie ma chętnych, rozbiórka nie ma sensu, bo wiedzie tamtędy szlak pieszy z Jeziorny do Mirkowa, tyle, że niszczeje – giną barierki, kruszy się betonowa banda.

Zabrałem więc dzieci w takie miejsce. Po drodze była zabawa w „jakie to drzewo”, z czego w przypadku brzozy padały głównie odpowiedzi „kora”, a dopiero po podpowiedziach udawało się ustalić, że „jak ma białą korę to brzoza”. W praktyce także sprawdziliśmy wiedzę, że „dęby to te z liśćmi w kształcie rogów łosia”, oraz nauczyliśmy się rozpoznawać wierzby płaczące.

Na samym obiekcie Młody, jak to on, zainteresowany był głównie wrzucaniem rzeczy z mostu do rzeki, bo to jest zabawa, która bije na głowę wszystkie inne. Siedział więc mały Bruno bezpiecznie zapięty w wózku, wstawionym na betonową bandę mostu, ciskając w dół przez barierkę patyki i kapsle i śmiejąc się jak szalony. Zu z drugiej strony w pierwszej chwili nie chciała się wdrapać, coś mamrocząc o swoim urojonym lęku wysokości, którego wcale nie ma. Ale jak się zainstalowała na takim małym balkoniku wiszącym na skraju nurtu, to potem kilkakrotnie padało „jeszcze tu zostańmy minutkę, bo tu tak fajnie”.

Z mostu mieliśmy wracać, ale towarzystwo, jedno wokalnie, drugie machaniem ręki, zażądało wizyty na drugim moście, drogowym, widocznym z pierwszego. Potelepaliśmy się więc po wale przeciwpowodziowym, porzucaliśmy do wody kamienie z nasypu kolejowego i zgodnie doszliśmy do wniosku, że zbadamy co to za hałasy dochodzą z pobliskiego dawnego ośrodka sportowego w Mirkowie, gdzie dziś gra RKS Mirków i ćwiczą jazdę kursanci prawa jazdy, a reszta wali się w ruinę.

Okazało się, że trwa Mini Euro 2012, a na boisku rozgrywały się jednocześnie cztery mecze, obsadzone gęsto przez dzieciarnię. Trochę szkoda, że prócz mały zawodników w większości były tylko ich rodziny – impreza była widać za słabo rozreklamowana, a przecież zawsze warto. Fakt, że ja piłką nożną gardzę nie ma tu nic do rzeczy. Bruno wesół, bo wypuściłem go wreszcie z wózka i pozwoliłem poklepać gigantyczny balon w kształcie piłki, Zu wesoła, bo ktoś ze składu sędziowskiego poczęstował ją cukierkami, na które wyraziłem zgodę, więc zabawa przednia.

Zrujnowany basen w Mirkowie

A jak już się tam zawinęliśmy, to w końcu wszedłem na teren dawnego basenu pływackiego, który teraz od kilkunastu chyba lat niszczeje. Byłem z dziećmi, zresztą brzydzę się włamaniami, więc jedynie wsadziłem rękę przez wybite okno i poczyniłem film, a następnie obfotografowałem wszystko z zewnątrz i od środka. Młodej tak spodobał się upiorny basen, że tu również padło słynne „Jeszcze minutkę, tato, tu jest tak fajnie”.

Potem wróciliśmy najkrótszą trasą, ale i tak ostatecznie dzieciarnia zrobiła mi czterokilometrowy spacer. Wprawdzie Bruno jechał w wózku, a Zuzę musiałem raz czy dwa nieść kawałek na barana, ale tak czy siak trasę dzieciarnia zaliczyła niezłą.

A wieczorem, w ramach „nic się nie dzieje”, zaliczyliśmy koncert Maćka Maleńczuka z projektem Psychodancing. Konstanciński Amfiteatr w Parku Zdrojowym jest obliczony na imprezy chyba dla 100 osób, więc spory tłum przewalał się po trawnikach i drzewach, ale było warto. Zagrali jak to na koncertach – z jajem, z drwiną, z przytupem. Nagle znalazło się przypadkiem masę znajomych, których normalnie tygodniami potrafimy nie widzieć, pojawił się nawet ten, co to się do Wilanowa wyprowadził. Posłuchaliśmy, przy okazji okazało się, że każdy ma butelki z Frugo, Ice Tea, albo innymi wynalazkami ze starannie podmienioną zawartością, więc było wesoło.

Psychodancing

Po wszystkim Żona postanowiła wziąć autograf, więc wybraliśmy się pod wyjście z kulis, gdzie kłębił się tłumek nastolatek, a podpity buraczyna coś burczał o komitetach kolejkowych i próbował kozaczyć, rozstawiając ludzi, co wywoływało uśmiechy zażenowania wśród ochrony, na którą najeżdżał. Żona nie wytrzymała i powiedziała mu parę ciepłych słów o obciachu i wstydzie dla fanów i opuściliśmy to smutne zgromadzenie. Po drugiej stronie Amfiteatru natomiast spotkaliśmy p. Andrzeja, basistę zespołu, który po krótkiej rozmowie zabrał nas do garderoby, rzucając przy całym zgromadzonym tłumku i podpitym buraczynie krótko do ochrony „To moi przyjaciele, wchodzą ze mną”, co spowodowało obrzydliwe ukłucie satysfakcji. Nie udało nam się wprawdzie zdobyć autografu, ale mamy za to zdjęcie z artystami, którego wartość jest nieporównywanie większa, w połączeniu z cała akcją. Z tego miejsca więc jeszcze raz serdecznie pozdrawiam i dziękuję p. Andrzejowi.

I tym samy założenie, że „nic się nie dzieje” znów wzięło w łeb. Ot, takie smutne miasto.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

10 komentarzy

  1. Oleś pisze:

    Standardowo nic się nie dzieje u tych, co nosa nie potrafią z domu wyściubić, a po forach tylko piszą ;)

  2. au pisze:

    ja bym tam jebankę airsoftową zrobił na tym basenie:3

    • Avatar photo godai pisze:

      Chyba ciut mały na to jest. Poza przebieralniami nie ma się tam gdzie nawet schować. Chyba, że opanujesz cały teren. Ale wątpię, żeby zarządca (bo jakiś chyba jest), wyraził zgodę :D

  3. au pisze:

    no to bitwę o ten most :D
    kiedyś graliśmy scenariusz oparty na operacji Market Garden w Nadarzynie w bazie obrony rakietowej i nie mieliśmy mostu, musieliśmy go sobie wyobrazić. to byłby duży krok do przodu:]

  4. au pisze:

    a co by na to powiedziały lokalne siły porządkowe i mieszkańcy?

    • Avatar photo godai pisze:

      Wątpię, czy siły by się zorientowały. Most stoi na skrzyżowaniu szlaków, ale pośrodku zasadniczo niczego. Z dwóch stron ogródki działkowe, z jednej łąka, w tle jedynie jakiś ekskluzywny blok na bagnie. A mieszkańcy? Zależy którzy :D

  1. 2013.04.28

    […] zeszłym roku, przypadkiem, poszedłem z dziećmi na długi spacer. Trafiliśmy też na imprezę sportową na znów działającym boisku, bo nazwać stadionem płyty […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *