Po-MFK: Wędrowiec z tundry
Mnie do mangi namawiać nie trzeba, chociaż z tego, co wychodzi w Polsce, to większość omijam szerokim łukiem. I chociaż czytuję GTO, bo jest śmieszne, to brakuje mi rzeczy poważniejszych, w których cały tomik nie przedstawia walki licealistek na szlapary, czy zawodów w atakach typu pierdzę ogniem. Co, niestety, znacząco zawęża pole poszukiwań. Tym bardziej dzięki sympatycznemu małżeństwu Magdy i Radka, prowadzącemu Hanami.
Wędrowiec z tundry wygrywa dla mnie, na starcie, trzema cechami.
Zbiorek opowiadań – lubię dłuższe historie, lubię nawet seriale, ale jednak, jak po coś się sięgam po raz pierwszy, to wolę w małych dawkach i przekrojowo – większe są szanse, że coś mi podejdzie. Tym bardziej, że ten tomik zawiera kilka opowieści diametralnie różniących się tematyką.
Tematyka – no właśnie. Dziś, chyba, chłopcy już tak nie mają, ale ja całe swoje dzieciństwo, odkąd nauczyłem się dość wcześnie czytać, spędzałem głównie w lasach Północnej Ameryki, zabierany tam opowieściami Curwooda, Londona, Marlicza, a czasem wędrowałem dalej, ze Szklarskim, z Centkiewiczami, z Fiedlerem i całą resztą tych niesamowitych awanturników-podróżników, którzy potrafili składać do kupy słowa w tak porywający dla pięciolatka, dziesięciolatka i piętnastolatka sposób.
No i rzeczywiście, zaczynamy z grubej rury, od występu samego Londona, zagubionego z towarzyszem w górach, gdzie spotykają starego łowcę. Ci z was, którzy czytali Białego Kła na pewno w kolejnej historii znajdą bardzo znajome akcenty. Jest też świetna opowieść utrzymana odrobinę w klimacie Stary człowiek i morze, o walce z przyrodą i sobą samym.
To jednak nie wszystko, bo dostajemy także dwie świetne opowieści obyczajowe – jedna, hm, powiedzmy, że moglibyśmy nazwać ją opowieścią o przygodzie, która ostatecznie zakończyła się pierwszą miłością. Druga zaś, to całkiem współczesna historia młodego twórcy komiksów, który mieszka w jednym z tym magicznych miejsc, jakim są domy lokatorskie.
Na koniec jeszcze jedna historia o przyjaźni naukowca z humbakiem i o obecnym od wieków w ludzkiej kulturze artefakcie, jakim jest cmentarzysko gigantów.
Czuć w tych opowieściach sprawne oko wytrawnego obserwatora, widać spory wkład pracy w szczegóły, przebija też, dość wyraźnie, takie trochę pro-ekologiczne przesłanie, niczym u Miyazakiego, ale jest ono bardziej sentymentalne i tęskne, niż pouczające.
No i trzeci powód, dla którego uważam, że to świetny tomik. Grafika, oczywiście. Jest, na swój sposób, wyjątkowo mało mangowa. Oczywiście jest tu feeria rastrów, pewne elementy charakterystyczne dla tego stylu, ale kreska jest wyjątkowo dokładna, dopracowana, skłania się bardziej ku europejskiej szkole realizmu anatomicznego, niż ku typowym rozwiązaniom mangi. Mogę ją raczej porównać do tego, co wychodzi spod ręki Otomo czy Ikegamiego, niż do Toriyamy.
Pełno jest świetnych, szczegółowych przedstawień przyrody i zwierząt, dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach – aż momentami czułem zaangażowanie twórcy w tę pracę. Do tego wyraziste, bardzo dobrze skreślone postacie ludzi, którzy nie sprawiali problemów przy próbie odróżnienia jednego bohatera od drugiego.
Na pewno jest to manga, która zadowoli czytelnika wybrednego. Na pewno warto, aby po nią właśnie sięgnęli ludzie, którzy poza krąg komiksu zachodnie do tej pory nie wychodzili, a którym komiks japoński kojarzy się z magicznymi dziewczynkami o oczach jak spodki. Warto się przekonać, że może być inaczej.
A tym, którzy czytają i lubią gekigę, czy jakikolwiek mniej rozrywkowy gatunek mangi polecać chyba nie muszę. Szczególnie, że wychodzi jej tak dramatycznie mało. W tym segmencie, ex equo z Kobietami z KG, jest to najlepsza manga roku w moim prywatnym rankingu. Namawiam, żebyście sprawdzili, czy przypadkiem także nie w waszym.
Wędrowiec z tundry
Scenariusz i rysunki: Jirō Taniguchi
Format: 15x20cm
Oprawa: miękka
Cena okładkowa: 32,90 zł
Papier: offset
Wydawca: Hanami
zamówiłem sobie to i czekam aż przyślą. Ale ja też wychowany na psich zaprzęgach, traperach i opowieściach z alaski/kanady więc mi pewnie będzie smakowało że hej!
Wędrowiec to moja pierwsza manga odkąd zawiesiłem zbieranie Naruta, warto, warto.
PS. Alaska podoba mi się także w ujęciu Dona Rosy w historiach o Sknerusie. Jakaś magiczna kraina w ogóle…
no i w „Przystanku Alaska” też jest fajna Alaska :D