Jak napisać powieść w trzy tygodnie?

Ci, którzy mają ze mną bliższy kontakt wiedzą, że pisanie nie sprawia mi zbytniego problemu. Owszem, bywają projekty, które rozwlekają się w czasie, ale same teksty zwykle piszę szybko. Przynajmniej wtedy, kiedy mam je już wymyślone i poukładane.

Doskonałym przykładem obu powyższych sytuacji jest mój zbiór opowiadań „Zimne światło gwiazd„. Zacząłem pisać go w roku 2015 i przez ten czas powstały dwa dłuższe teksty (w tym mikropowieść) i dwa krótsze. I trwało to dosłownie pięć lat, aż do wiosny tego roku, kiedy Korsarz powiedział, że wyda ten zbiór a ja w ciągu dwóch miesięcy napisałem jeszcze trzy opowiadania, kilka „materiałów prasowych” które towarzyszą tekstom i zredagowałem całość.

Czyli można szybko? Można.

Nie była to zresztą pierwsza książka, jaką skończyłem w tym roku, bo z początkiem grudnia wziąłem się za pisanie – w końcu – fantasy. Chociaż źle – nie „w końcu”. Znowu. Część z was pamięta, że mam napoczęty projekt heroic fantasy, z którego napisałem jeden długi pierwszy rozdział i na tym na razie stanęło. Nie miałem do niego serca, mimo, że wymyśliłem fajnych bohaterów, niezły – nawet jeśli mocno wtórny – świat i w ogóle, chemia była.

W grudniu jednak postanowiłem napisać dla odmiany low fantasy, takie bardzo howardiańskie. Gdybym wam napisał, skąd się wziął Godar, to byście pewnie nie uwierzyli, więc nie będę pisał. Dość powiedzieć, że wymyśliliśmy go przypadkiem, Robert Adler i ja. W ogóle, robimy razem różne fajne rzeczy i ta postać aż się prosiła o nieśmiertelność, więc w kwartał napisałem całkiem pokaźną powieść (uwaga na link, prartu primaaprilisowego!) z widokiem na trylogię. Niestety, chociaż barbarzyńca znad Litorynu dawał radę i granitowym twierdzom, i ujeżdżającym koty hebanowym wojownikom, i pustynnym bogom, to rynek książki złożył się z okazji pandemii i nikt nie chciał za bardzo kupić ode mnie tej książki.

Wiosnę zacząłem wiec z niesprzedaną powieścią,  a zakończyłem z zaplanowanym na wrzesień zbiorem opowiadań. Oraz powieścią dla dzieci „Bracia sungari„, którą napisaliśmy razem z Alą dla jej uczniów – do czytania na żywo w czasie zajęć online.

I  gdzieś w tym wszystkim miałem dwa akapity tekstu o szeryfie, który wraca do miasteczka z wizyty nad jeziorem; jest już po sezonie, nic się nie dzieje i w ogóle smuta. Wiecie, taki Hopper zanim zgrubł i do tego sceneria taka egzotyczniejsza trochę. Przymierzałem się do nich jak pies do jeża, ale nie miałem bodźca. Aż  WTEM. Camp NaNoWriMo.

NaNoWriMo to projekt, którego nazwa mówi sama za siebie. Po polsku przekłada się jako Narodowy Miesiąc Pisania Powieści. Odbywa się co roku w listopadzie i zarejestrowałem się na stronie NaNo bodajże w 2008 roku. Na pięć lat przed napisaniem „Kompleksu 7215”, w czasach, kiedy napisanie powieści w ogóle nie leżało w zasięgu moich możliwości.

Celem listopadowego NaNoWriMo jest napisanie powieści na 50 tysięcy słów. To i dużo i mało, bo ok. 300 tysięcy znaków. Z grubsza tyle, ile miała moja pierwsza książka, ale z punktu widzenia obecnych wydawców to raczej dolna granica.

W lipcu natomiast odbywa się Camp. Camp, zasadniczo, polega na tym samym – napisać coś przez miesiąc. Ustalasz cel, masz tracker, który ci liczy, ile słów trzeba napisać dziennie, dostajesz odznaki dzielnego małego skauta za słowa, dni pisania i takie tam.

No i ja ustaliłem sobie, że napiszę 50 tysięcy słów, bo w końcu po co mam pisać kolejne opowiadanie w tym roku, skoro mogę napisać trzecią książkę.

Czy można napisać powieść w trzy tygodnie? Tak. Czy bycie akurat na bezrobociu, możliwość siedzenia po nocy i spania do późna pomaga? Tak. Czy byłem na to przygotowany? Nie bardzo.

Zacząłem słabo, z niedostatkami dziennych norm, z trudem walcząc z materią. Miałem szeryfa, więc pojawił się trup, potem wariat, potem nielubiany przyjezdny, a potem… No, potem, to już poleciało. Wypisałem sobie wszystkich na kartce, powykreślałem kolorowym długopisem zależności. Nagle wysypało mi się z worka z postaciami, a postacie, wiadomo, generują interakcje i wydarzenia. I tym oto sposobem po trzech tygodniach siedziałem, podpisawszy umowę w nowej pracy, po południu, z kawą i piwem naraz – to jest, wbrew pozorom dobre połączenie – i pisałem ostatnie brakujące 500 słów.

Czy to jest dobra powieść? Jeszcze nie wiem, bo jeszcze jej sam nie przeczytałem w całości, więc nie wiem, co i gdzie jest do poprawki. Ale jestem z niej cholernie zadowolony. Drugi raz w życiu napisałem kryminał, albo przynajmniej coś, co ma wątek kryminalny. W dodatku z elementami horroru. A przy tym jeszcze motywy s-f (dobra, może bardziej planetary romance) i jeszcze przysłowiowe cycki. I do tego zainspirowałem się sposobem prezentacji świata, który urzekł mnie w filmie „Moja droga Wendy” i pozwoliłem sobie na podobny zabieg.

Jestem zadowolony.

Czy można napisać powieść w trzy tygodnie? Tak.

Czy zrobię to znowu w listopadzie? Najprawdopodobniej.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *