Zawijamy do Tortugi
Od czasu publikacji pierwszego Pirata upłynęło wiele wody i wiele razy przypływy i odpływy smagały morskie porty. Wreszcie mistrz opowiadania o tym co robi, przebijany jedynie przez Trusta, Mikołaj Spionek spiął się w sobie i wypuścił drugi tomik swojego dziecka.
I bardzo dobrze, bo zbiegła się ta premiera z kolejna odsłoną Komiks Forum i rynek zinów w Polsce odrobinę się ożywił, po trwającej kilka miesięcy stagnacji przerywanej sporadycznie Kartonem i naszym Kolektywem.
Konsumpcję zaczynamy od okładki, która tym razem zrobiła na mnie gorsze wrażenie – niby jest wszystko, ilustracja w porządku, sporo elementów, ale nie ma nic, co przyciągnęłoby i zatrzymało widza – trochę ginie wśród innych – ot, zwyczajna kolorowa ilustracja, a szkoda, bo zin okładką właśnie przyciąga w pierwszej kolejności.
Trudno powiedzieć, jakie były oczekiwania wobec nowego numeru po takim czasie i czy je spełnił. Na pewno głównym grzechem Pirata jest niska częstotliwość, szczególnie, jeśli pismo to ma zamiar publikować serie. Musiałem sięgnąć na półkę, aby przypomnieć sobie pierwszy epizod Chicagua – ktoś, kto go nie czytał może mieć wrażenie pewnej dezorientacji – skąd i po co się ten człowiek wziął pod tą bramą?
Z polskich występów bardzo cieszy ponowne pojawienie się w prasie komiksowej Clarenca Weatherspoona ze swoim Toshiro – dwie krótkie formy świetnie wpisują się w charakter tej postaci i sprawiają, że nabiera się ochoty na więcej. Sam naczelny też w formie, chociaż Mokosz jakoś nie rzuca na kolana – ot, dobrze narysowany szort na klasyczny temat – nie jestem pewien, czy to pierwsza odsłona i czy będzie kontynuacja – jeśli tak, to lepiej, bo mam pewien niedosyt.
No i oczywiście jak zwykle Bartosz Sztybor z boskim tekście o miarach wielkości takich jak „skurwysyn” – niby ograny temat, a jednak ugryziony z przytupem.
Tym, co jest zawsze najciekawsze w Piracie jest świetny przegląd komiksiarzy zagranicznych. Pozbierani na deviantArcie i w innych miejscach, prezentują przekrojową mieszankę stylów i pomysłów najróżniejszego kalibru, dając polskiemu czytelnikowi świetny wgląd w to, co wyrabia się na scenie poza naszym grajdołkiem.
Na pierwszy ogień idzie psychodeliczny, hardkorowy Nepenthes, utrzymany w iście undergroundowym stylu kojarzącym mi się jednoznacznie z Maxem Anderssonem. Opowieść gruba i ciężka, naprawdę warta uwagi.
Spore wrażenie, szczególnie od strony graficznej robi Madadh Scalery i Destefanisa – rozbuchana graficznie opowieść o demonicy. Mnie podchodzi bardzo, no bo ja lubię plecy konia oczywiście, a szorciak utrzymany jest w świetnej, realistycznej konwencji, w dodatku z dość pokręconym scenariuszem.
Świetne wrażenie robi też Zebra Rummela – jest w tej historii drapieżność i czarny humor.
Reszta komiksów także trzyma poziom, czasem wyższy czasem niższy, ale mało tu słabiaków. Każdy czytelnik znajdzie dla siebie z pewnością coś ciekawego w tym pirackim tyglu manier graficznych i zakręconych opowieści.
Oby kolejny raz piracka łajba Spionka zawinęła do papierowego portu szybciej, niż za dwa lata.
Pirat #2
Redaktor naczelny: Mikołaj Spionek, Bobby D
Scenariusz i rysunki: rózni autorzy
Data wydania polskiego: kwiecień 2010
Liczba stron: 83
Okładka: miękka, kolorowa
Druk: czarno-biały
Cena: 14 zł
czy pierwszego pirata można jeszcze gdzieś dostać? zakupiłam drugiego z ciekawości, ale po pierwsze dobrze by było mieć jakieś porównanie, po drugie po postu nie lubię zaczynać od środka.