Idole wydziedziczonych

Obejrzałem wczoraj „Jokera” z Joaquinem Phoenixem. Film, jak się zdaje, zdołał dorobić się statusu kultowego w pewnych kręgach. I nie jestem nawet zdziwiony.

Spoilery.

Bohaterem tytułowym jest przegryw – facet, któremu w życiu nie wyszło praktycznie nic. Jest dorosły, ale mieszka z matką, która ma urojenia. Ma beznadziejną pracę. Wszyscy nim pomiatają. W dodatku jest lekko upośledzony (OK, ma zaburzenie). A nikt nie dba o takich jak on, bo nawet opieka społeczna nie ma kasy na terapię.

Jednym słowem przegryw jest przegrywem, ale to nie jego wina. On by bardzo chciał, ale wielki zły świat. Sami rozumiecie, gdyby było inaczej, to by było inaczej, a tak biedny Arthur po prostu stał się ofiarą naszego systemu społecznego.

Jakie to proste i jakie cholernie wygodne. Jak łatwo, będąc przegrywem, powiedzieć sobie „To o nas”…

A potem Arthur przypadkiem zabija trzech ludzi w metrze i staje się idolem tłumów, wzniecając „rewolucję”, erupcję przemocy i zniszczenia.

Jeszcze na etapie „Urodzonych morderców” Stone’a mogliśmy polemizować z taką postacią, ale dzisiaj, kiedy idolem ludzi na całym świecie i ikoną amerykańskiej „rewolucji” warstw uciśnionych jest karany narkoman i przestępca, zabity bo stawiał opór w czasie aresztowania – nie dziwi nic.

Zło, po prostu, jest bardziej kolorowe. I to akurat jest najbardziej Jokerowskie w duchu.

Film odrabia – ponownie – lekcję z „Zabójczego żartu” Moore’a. Jednak przenosi akcenty. O ile tam, w komiksie, założeniem było, że wystarczy jeden przypadkowy zły dzień, aby postradać zmysły, o tyle Philips i Silver robią co innego – pokazują, że zwariować można po prostu próbując żyć. I chociaż – tak jak Moore – mówią, że każdy człowiek może się załamać, robią jeszcze coś – zdejmują z przegrywa odpowiedzialność, za bycie przegrywem. W „Zabójczym żarcie” był Gordon, który wyszedł zawinięty w koc z domu horrorów i powiedział „Nieprawda, nie każdy”. W „Jokerze” jest już tylko Arthur, który może się jedynie śmiać na głos widzą eskalację przemocy i zniszczenia, którą puścił w ruch. Nawet niecelowo, po prostu „tak wyszło”. Aż się przypomina Saddam z pełnometrażowego „Miasteczka South Park”, śpiewający „To nie moja wina, że jestem taki zły / To społeczeństwo, to społeczeństwo”. Tyle, że Saddam dodaje „Staram się jak mogę”, co robi też bohater „Jokera” oraz „Mogę się zmienić” czego tej drugi już nie robi.

I w tym jest widz, który się z Arthurem identyfikuje bo go rozumie. Bo on sam „stara się jak może”, tylko kłody pod nogi i nadal nie jest dyrektorem, ani nawet kierownikiem zmiany. I chyba też wierzy (patrząc na to, co pokazują w telewizji, gazetach i internecie), że spalenie Gotham i przysłowiowe zjedzenie bogatych będzie miało jakiś pozytywny skutek.

Bardzo dobra rola Phoenixa, ale ten facet po prostu jest świetnym aktorem. Sam film – jest to warsztatowo dobry obraz. Taki spokojny akcyjniak, bez szarżowania, z wyważonymi akcentami. Z jego wymową jednak nie potrafię się zgodzić. Nie umiem przyjąć, że zło jest tylko błędem społeczeństwa, bo to takie bardzo, bardzo komiksowe (i świadomie używam tego przymiotnika jako obraźliwego chyba pierwszy raz) – w Gotham istnieją superzłoczyńcy bo istnieje Batman. W tym filmie istnieją mordercy i psychicznie zaburzeni, bo społeczeństwo nie działa poprawnie – to bardzo uproszczone, ale w pewnych kontekstach prawdziwe. Ale przemoc nie jest obecnie odpowiedzią na nierówności. Nie szczamy już po ścianach Luwru i nie używamy spluwaczek, nie palimy na stosie czarownic, nie gazujemy homoseksualistów.

Może, gdybym nadal mieszkał z matką i miał jakąś gównopracę też bym uważał, że spalenie kilku sklepów i zakatowanie kilku ludzi coś mi da. Może przynajmniej odwet.

Najciekawsze jest jednak dla mnie to, czego twórcy nie pokazują.

Pamiętacie taki film Konczałowskiego „Uciekający pociąg” z Voigtem? W ostatniej scenie Manny zwycięża. Stoi na dachu pędzącego pociągu i napawa się tym, że wygrał. Za kilka sekund pociąg się wykolei i Manny zginie w katastrofie, w orgii metalu, krwi i wylatujących w powietrze podkładów. Za kilka sekund. Ale zanim to nastąpi, Manny jest zwycięzcą a na ekran wchodzą napisy.

Arthur się śmieje, widz czyta napisy.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *