78. Chodzą po ludziach
Nie Świadkowie Jehowy, bynajmniej, a wypadki.
Bo Wypadek to dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy.*
Wiem, że to, co napiszę zabrzmi strasznie patetycznie i górnolotnie, ale w sumie trudno.
Miałem wypadek samochodowy. Ot, nic wielkiego, rozbiłem tył, konkretnie obie lampy, cała klapa i trochę klepania. Zderzak obtarty, ale cały. Jechałem po Moście Siekierkowskim i zjeżdżałem na Wał Miedzeszyński. Pokonywałem ten zakręt wiele razy, ale tym razem zakręt pokonał mnie.
W sumie to głupi splot okoliczności – przyhamowałem, bo było mokro, więc chciałem zwolnić. Zrobiłem to trochę za późno. Było mokro, bo była mżawka. Z przodu miałem nowiutkie opony, więc trzymał się lepiej niż tył.
Wpadłem w poślizg i przypierdoliłem tyłem samochodu prostopadle w barierę energochłonną.
Za mną nie jechał TIR. Ani żaden inny samochód, który by mnie mógł staranować, kiedy stałem w poprzek jezdni. Zjazd jest nowy, więc bariera się nie urwała i nie spadłem z wiaduktu. Nie wybuchł mi zbiornik gazu zamontowany w pojemniku na koło zapasowe. Miałem zapięte pasy. Nie aktywowała się poduszka powietrzna. Jechałem z pasażerką, której też na szczęście nic się nie stało.
Oczywiście półtora kafla za nową klapę, lampy i klepanie zapłacić muszę.
Ale nie stało mi się nic, kompletnie nic. Zjechałem z wiaduktu, zatrzymałem się na poboczu, obejrzałem straty i pojechałem dalej.
Ale czasem jeszcze myślę o tym, że chyba, sam nie wiem, miałem trochę farta.
*A. A. Milne, „Chatka Puchatka”
a raz już mało nie przejechałeś żula. i wtedy jechał za Tobą tir.
to git że jednak było git :)
a pasażerka pełnoletnia była ?
Darth – ja pierdolę.
A w sumie, to nie wiem, bo to była praktykantka ze szkoły fotograficznej, która robiła nam dokumentację. Obstawiam, że owszem.