Poemefka
Ja jestem jakiś inny. Od reszty, w sensie. Zawsze to przeczuwałem, ale teraz, odkąd jeżdżę na festiwale komiksowe, wiem to na pewno.
Wczoraj po południu, raczej późnym popołudniem, chociaż plan był inny, dotarłem do domu z przesiadką w Koluszkach, śródmieściu Warszawy, na zajezdni Metro Wilanowska i przystanku Wilanów. Dotarłem i odczułem ogromny smutek.
To była wyjątkowo udana emefka. Mimo tego, że dotarłem dopiero rano w sobotę, to od samego początku było świetnie. Niezwykle towarzysko, bardzo koleżeńsko. Nikt na nikogo nie nadawał, wszyscy zachowywali się jak zblantowana rastafariańska komuna, w której każdy dla każdego ma dobre słowo. I każdy miał. Niektórzy dzielili się nim nawet z moim mikrofonem, o czym posłuchać sobie będziecie mogli w K-poku w najbliższy piątek.
I miałem okazję zobaczyć się po rocznej przerwie z Wojtkiem, i z Ewą, z Radkiem pójść na obiad, a z Maćkiem obrobić dupę komu trzeba. Pożartować z Karolem, z Michałem zapalić na świeżym powietrzu, drugiego Maćka przepytać na okoliczność, zirytować Martę przez nieporozumienie, napić się piwa z Robertem i pogratulować drugiemu Robertowi. Przepraszałem także Rafała i Daniela oraz wymieniłem poglądy z Bartkiem. Czyli taka górna półka standardów. A pod koniec jeszcze Simon wydarł mi ryja w gąbkę.
I oczywiście, jak zawsze, przywiozłem torbę komiksów, w której zabrakło tylko „Star Wars Omnibus Complete Saga Episodes I-VI” co w sumie nadrobię szybko, a za to znalazło się w niej kilka przypadkowych pozycji, które okazały się tego warte.
To była doskonała emefka i denerwuję się na myśl, że byłem bliski rezygnacji z wyjazdu.
A jednak dopada mnie jakaś taka post-coitalna depresja. Wracam do domu, do Żony, do dzieci, siedzę, czytam te komiksy, przerywając lekturę czasem aby poczytać „Limes inferior” i jest mi smutno. Nie dlatego, że było źle, wręcz przeciwnie.
Bo ja jestem po prostu jakiś inny.
ja nie byłem i też mi smutno. kryzys wieku średniego, jak nic.
Też mam poMFKową depresję. Bo tylko raz do roku jest wszystko w tak pełnej ekipie. Szkoda, że wszystko trwa półtora dnia.
Klasyczna depresja pokonwentowa. Ja w tym roku zamieniłem ją na przeziębienie.
Dolna granica – dobra książka. Polecam również inne pozycje pana Janusza.