No to Lou!

Są tacy, co twierdzą, że dorosły poważny facet czytający komiksy spod znaku „Klubu Dziewczyn” to coś ma nie halo. Z drugiej strony są tacy, co twierdzą, że jakikolwiek, poważny czy nie, dorosły facet czytający takie pierdoły dla gówniarzy jak komiksy to coś bardzo nie halo. Jedni i drudzy mogą się zamknąć i zachować swoje poglądy dla siebie. A najlepiej komiksów (spod znaku „Klubu Dziewczyn” albo i żadnych) nie czytać i nie narażać się na posądzenie, że sami są nie halo.

Bo, najzwyczajniej w świecie, Lou! to świetny komiks. Z pozoru banalny, bo na ile poważne i wciągające mogą się dla czytelnika okazać rozterki dziesięciolatki? Jeżeli mówimy o jakiejś pieprzonej panience, co po przytuleniu magicznego chomiczka nagle transformuje we wróżkę, to owszem, raczej nie tędy droga. Ale tytułowa Lou to akurat taka do bólu (no, prawie) zwykła dziewczynka. Ot, standard, wychowuje się sama z matką, która czasem potrzebuje więcej opieki niż córka, a dnie spędza katując na konsoli i udając, że pisze powieść.

Obie do tego poszukują miłości – młodsza wpatruje się przez okno w chłopaka z drugiej strony ulicy do którego w życiu się nie odezwała, matka zaś ochoczo wpada w ramiona nowego sąsiada w baraniej kamizelce (baran to zresztą w miarę celne określenie samego Ryśka).

Do tego wyszczekana przyjaciółka i cała masa dramatów, radości i przygód, które z tomu na tom nawarstwiają się, tworząc świat rezolutnej dziewczyny. Nie będę się zagłębiał w fabułę, ale jest, hm, jedyne słowo jakie przychodzi mi teraz do głowy to urocza. Perypetie dorastającej panny są przesycone ciepłym, familijnym humorem, gęsto nadzianym mrugnięciami okiem do czytelnika stanowczo starszego niż zadeklarowana grupa docelowa. No bo, powiedzcie mi, która dwunastolatka załapie rozmowę o mistrzach Jedi czy zidentyfikuje się z maniakalnym graczem konsolowym? W tym wszystkim poprzemycane są także rozterki dorosłych – matki, ojca, który nigdy na oczy nie widział Lou, a chyba jednak chciałby albo przynajmniej żałuje, że nie jest w jej życiu obecny; świetna jest także postać babci, starszej gderliwej pani, która jak trzeba, to potrafi nawet pokazać ludzkie oblicze. I darować jedzenie brukselki, która bardzo zdrowa jest.

Wszystko to tworzy niezły miszmasz, gdzie proste (ale nie prostackie) żarty mieszają się ze sprawami dużo poważniejszymi. Dzięki perspektywie nastolatki wiele spraw nabiera innego charakteru – jak chociażby bycie młodą, samotna matką, które w opowieści córki nabiera nieco mniej demonicznego charakteru. Do tego trochę biograficzno-sentymentalnych smaczków jak u Sowy niemalże – kostka Rubika, botki czy bransoletka z ćwiekami to takie małe artefakty dzieciństwa, przerzucające pomosty między pokoleniami.

Widać też wyraźnie, że świat Lou ewoluuje – pojawiają się nowe, poważniejsze tony, nowe koleżanki, nowe kłopoty i nowe radości, nowe odkrycia. W Cmentarzysku autobusów mamy już do czynienia z pierwszym kryzysem tożsamości pełną gębą.

Całość jest graficznie utrzymana w stylu, który mnie kojarzy się od razu z Witch – mocno wysycone, barwne plansze, tworzone prawdopodobnie w całości komputerowo; miękka, cartoonowa kreska z wyraźnymi wpływami, które swoje korzenie mają w inwazji mangi na komiks zachodni. Wszystko to doskonale pasuje do klimatu opowieści. Dodatkowo Julien Neel potrafi bardzo dobrze zagospodarować dostępne miejsce i kadry są sensownie zakomponowane i skonstruowane tak, że czytanie to przyjemność. Widać też, że kreska się rozwija, Neel dąży w jakimś (chyba) konkretnym kierunku, a postacie i ich świat ewoluują. Wystarczy porównać nawet pierwsze i ostatnie epizody z pierwszego tomiku, żeby to dostrzec. Chociaż po lekturze najnowszej części nie jestem aż tak pewien, czy punkt docelowy tej ewolucji faktycznie mi podejdzie.

Prawdziwi twardziele, którzy lubią, jak strony komiksu ociekają krwią i spermą, nie znajdą tu za dużo dla siebie. Ale ci, dla których komiks nie musi być bezmyślną nawalanką z cyckami, ani arcykunsztownym intertekstualnym dziełem z potrójnym dnem w misternej siatce postmodernistycznych odniesień, do których potrzeba 150 stron przypisów – ci, owszem, powinni w te pędy zakupić wszystkie dotąd wydane tomiki Lou! I razem ze mną czekać na kolejny, który ponoć już w początkach roku ma się ukazać.

Szkoda tylko zmniejszenia formatu, bo jednak wpływa czasem negatywnie na komfort lektury. Ale dzięki temu można łatwo ukryć komplet przygód rezolutnej dziewczynki w obszernej kieszeni mega-męskich wojskowych spodni.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

15 komentarzy

  1. pjp pisze:

    Dwie sprawy, a może trzy:

    1. „[…]jak u Sowy niemalże[…]” – niemalże? Jakbyś tu Sowę stawiał za jakiś wzór. A Sowa jest licha. Biograficzno-sentymentalne smaczki to w „NSS”, a u Sowy te „smaczki” są podane tak nieatrakcyjnie, bez żadnego pokładu sentymentu, że porównywanie z Sową jest tutaj nieporozumieniem. „Lou!” jest eony przed „Marzi” z podaniem „smaczków”. Narracyjnie przede wszystkim.

    2. Jeżeli lubisz, jak strony komiksu ociekają spermą, to prędzej jesteś gejem niż prawidzwym twardzielem. Może gejem-twardzielem, ale gejem ;).

    3. A gadanie o jakiejkolwiek „męskości” i „twardych facetach” to o kant dupy obtłuc (to raczej to wcześniejszych wtrętów na ten temat, a nie do fajnego końca wpisu). I jeszcze linkujesz ten post pstrąga (jezuuu, znowu, ile można?), który pokazuje jaki to on nie jest twardziel, bo mu pierwszy włos na jajach urósł. Prawdziwego faceta pierdolą te wszystkie rzeczy. I se może szydełkować i tańczyć w balecie przy tem. Ichuj.

  2. godai pisze:

    Ad. 1 Bo Sowa to jest komiks biograficzny, a Lou! nie do końca. Chyba o to mi chodziło w tym zdaniu. Taka supozycja ekstrapolacji tej enumeracji w kontekście ikon kultury popularnej. Jestem si.

    ;)

    Ad. 2 To takie powiedzenie. Nie powiesz mi, że Hard jest gejowski – a przecież sperma, i to w dodatku chyba paląca jak kwas, tryska po stronach. Ha! Ha! (Tak, kupiłem komiks Bińka).

    Ad 3. No wiem, wiem, linkowanie czegoś drugi raz to przesada, ale naprawdę ten wpis dobrze wpisuje się w dywagacje o twardzielach. Pierwszy akapit powstał dość dawno, po lekturze pewnej „dyskusji” na pewnym forum, powinienem był go przepisać, ale jak wczoraj sprawdzałem kolejkę wpisów do publikacji, to stała już obok mnie pusta butelka bo JB i mi się nie chciało. Mógłbym tu ciebie zacytować ;)

    A prawdziwy facet, no cóż, pomijając trudności z wielością definicji, to dodam tylko, że lubi też gotować. Aczkolwiek głównie smażyć czerwone mięso.

  3. au pisze:

    GDZIE!!!!! NA LITOŚĆ BOGA KUPIŁES „HARD”????!!!!!1111!!oneoneoneoneoneleven!!

  4. pjp pisze:

    Lol. W Kolporterze jest. Ja kupiłem w saloniku w Reducie ;D.

  5. au pisze:

    zalewasz!

  6. pawelk pisze:

    Au – w Incal.com.pl jest.

    godai – przy Optimusie Prime chciałem Ci zapodać coś o twardzielach itp.:
    „Każdy mężczyzna jest po trosze dzieckiem, ale tylko prawdziwy mężczyzna bez kompleksów się do tego przyzna”.

    Śmierdzi Paulo Coelho, ale to nie z niego… ;)

  7. godai pisze:

    @au: Sklep Gildii.

    @pawelk: zawsze śmierdzi, bo tacy ludzie jak on przywłaszczają sobie proste prawdy i je popularyzują ;)

  8. au pisze:

    ryzykowne, bo do „takich ludzi” należy też Dan Brown

  9. godai pisze:

    Nie do końca mam poważny stosunek do kolesia, który pisze teksty „związał go 12-żyłowym kablem do drukarek laserowych”.

    Zupełnie, jakby do atramentowych były inne kable.

  10. JAPONfan pisze:

    Dan Brown podpadł mi w akapicie o tym ze doktor historii krytyuje napis na kolumnie ze jest ona „jonowa” mowiac ze jest dorycka a nie jonska. I na to pani fizyk tlumaczy co to są jony i ze owa kolumna jest z nich stworzona.

    Well just like an episode od CSI Miami.

  11. au pisze:

    chodziło mi o to, ze ryzykowne stwierdzenie, bo trudno powiedziec na ile historia opisana w książce „święty Graal święta krew” jest prawdą prostą, jeśli jest nia w ogóle. co nie przeszkadza „takim ludziom” przywłaszczać i polularyzować na potęgę.

  12. godai pisze:

    Miałem raczej na myśli truizmy, niż teorie spiskowe. :D

  13. Siegfried pisze:

    a czy Cherry Poptart jest spod znaku „Klubu Dziewczyn”??? bo to akurat lubie czytac ;)

  14. godai pisze:

    Chyba „klubu niegrzecznych dziewczyn” z tego, co widzę.

  1. 2016.07.06

    […] Urwisów” poniosły spektakularną porażkę, chociaż jedną z zaproponowanych serii była „Lou!” Juliena Neela – absolutnie rewelacyjna opowieść o dziewczynce, która dorasta, przeżywając […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *