Psychopoland
Krótko będzie, znów.
Po tym albumie spodziewałem się czegoś innego. Nie jestem pewien czego, ale po zajawkach ciążyły te oczekiwania trochę w stronę cyberpunka, trochę jakiś bliski zasięg. Tymczasem akcja rozgrywa się w boleśnie polskiej współczesności i jest boleśnie niepolska i niewspółczesna, w dodatki oparta na kliszy i deus ex machina. Niestety.
Oto bankrut bez grosza dostaje gigantyczny spadek i mści się na państwowym urzędniku, zabijając masę ludzi. Rozmach jak w filmie Piła i umocowanie w rzeczywistości takież. Scenariusz sprawdza się jako przerysowane zbrutalizowane kino klasy B i może o to chodzi, może trzeba nam więcej takich historii głównego nurtu, zamiast artystowskiego pitu-pitu i opowieści z przesłaniem – czego dowodzi zresztą popularność Białego Orła i podobnych produkcji.
Pod tym kątem patrząc, to nie jest zły scenariusz – jest napięcie, jest akcja, są strzelaniny i sensacja, trochę tylko tajemniczy Chmielu nie poradził sobie miejscami z retrospekcjami – ponieważ nie są one nijak oznaczone, to na początku parę razy zgubiłem wątek.
Nie pomaga też to, że dwóch głównych bohaterów jest do siebie fizycznie dość podobnych, przynajmniej z początku. Piotr Białczak zdaje się mieć niezły warsztat, ale ma z nim pewne kłopoty – chwilami tworzy naprawdę świetne tła, doskonałe ujęcia, dynamiczne kadry, a momentami wychodzi mu bohomaz, niestety. Tym bardziej, że nie ma jeszcze najwyraźniej konkretnego własnego stylu, tylko jest na etapie poszukiwań. Kreska oscyluje gdzieś od brudnych, ciężkich rysunków w stylu Wojtka Stefańca i groteski w typie Maćka Pałki z czasów „Najwydestyluchniejszego”, a chwilami przypomina Andrzeja Janickiego z okresu ilustracji s-f dla magazynu „Fenix”.
To są oczywiście świetne wzorce i Białczakowi dzięki temu udało się stworzyć naprawdę niezłą oprawę do historii, ale niestety mocno nierówną i chwilami niespójną. Dodatkowo problem z projektem postaci wspomniany na początku nie pomógł.
Jest „Psychopoland” historią ciekawą, pokazującą możliwości, raczej rysownika niż scenarzysty, mierzącą się z mało obecnym na naszym runku nurtem. Jest zasadniczo udana, chociaż sporo mankamentów sprawia, że to raczej czytelnicza przygoda na jeden raz.
PS. Ciekaw jestem, czy dobry kolor by tu pomógł.