Czwarta władza
Kupujemy z Żoną bardzo często filmy przypadkowe, z koszyka z przecenami. W większości nie wychodzą poza standard straight to video, ale bywają i wyjątki.
W takim właśnie koszyku trafiliśmy kiedyś m.in. na niezłą czarną komedię w czasie rzeczywistym Nikotyna, po której uznaliśmy ostatecznie, że kino hiszpańskojęzyczne może mieć dużo więcej do zaoferowania, niż nam się pierwotnie zdawało.
Ostatnio Żona wygrzebała Cronicas.
Film jest mocny. Trudno tu może doszukiwać się jakichś wyżyn aktorstwa, ale Leguizamo i towarzysząca obsada spisują się dobrze (nie wiem, być może nie są atrtystami i grają warsztatem, ale dla mnie, w odróżnieniu od niektórych pięknoduchów to nie problem).
Tu będą spoilery, jeśli ktoś chce obejrzeć, to proszę przewinąć.
Sprawa na pozór jest prosta: ekipa telewizyjna kręci reportaż do szmaciarskiego programu Godzina prawdy (takie ichnie Superhiperuwagawizjer), o Potworze – mordercy dzieci, który ma „na koncie” już setkę zabójstw. Właśnie w Ekwardorze odkryto kolejną zbiorową mogiłę. Reporter przeprowadza wywiad z chłopcem – bratem bliżniakiem jednej z ofiar, a w chwilę później dzieciak ginie, potrącony przypadkowo przez przejeżdżającego ulicą sprzedawcę Biblii.
Oszalały z bólu ojciec prawie dokonuje na ulicy linczu, kierowcę przed śmiercią ratuje właśnie ekipa telewizyjna. Od razu też czując dobry temat postanawiają zrobić o nim reportaż. W trakcie okazuje się, że osadzony w więzieniu Vinicio ma informacje o potworze, które ekipa potwierdza. Szybko okazuje się, że wszystko wskazuje na to, że ten niepozorny sprzedawca Biblii jest właśnie mordercą i gwałcicielem dzieci znanym jako Potwór.
I tu pojawia się dylemat – czy poinformować o wszystkim kapitana Rojasa, ostatniego uczciwego glinę Ameryki Południowej? Czy wyemitować materiał, który doprowadzi do uwolnienia Vinicio z więzienia, w zamian za informacje, jakich może dostarczyć o Potworze?
I wreszcie ostatnie, najważniejsze pytanie w całym filmie.
Czy, skoro już doprowadzili do wyjścia na wolność Potwora, dziennikarze powinni wziąć na siebie winę i poinformować o wszystkim władze? Czy powinni zniszczyć swoje kariery i starać się naprawić błąd, aby uratować życie kolejnych dzieci, które na pewno padną ofiarami.
Ekipa dokonuje wyboru i jest to, w opinii Żony i mojej wybór straszny. Sam fakt, że mają jakieś wątpliwości nie świadczy na ich korzyść, bo ostatecznie okazują się odhumanizowanymi, żadnymi sławy i powodzenia hienami, współsprawcami zbrodni i cierpienia.
Koniec spoilerów.
Film nie komentuje wyboru. Krótka przebitka na samym końcu sugeruje jedynie dalszy ciąg wydarzeń, ale reżyser i scenarzysta nie oceniają, nie bawią się w moralne sądy, widz sam musi zdecydować czy Bonilla i jej koledzy po fachu zachowali się właściwie. Ale tu nie ma chyba żadnych wątpliwości.
Obraz zostawia po sobie silne emocje – pokazane sceny, wydarzenia, postacie są dosyć dosadne i nie jest to typowy sobotniowieczorny sensacyjniak w stylu mdławych historii prawdziwych. I nie przemoc pokazana dosłownie w filmie najbardziej w nim uderza, ale właśnie to nieme, nie zadane do końca pytanie – o kondycję dziennikarstwa, o moralność, o wartość ludzkiego życia.
To dobre kino na które warto poświęcić wieczór.
PS. Ale Leguizamo to straszny brzydal!
nie żeby pomysł był bardzo odkrywczy. „Człowiek pogryzł psa” z 1991 wydaje się nie tylko podobny, ale ciagnący temat nawet dalej. a z drugiej strony mielismy parę tygodni temu w publicznej Dwójce miniserial brytyjski „State of game”, też podobny, ale z puentą dokładnie odwrotną, chociaż w jej wyniku główny bohater dziennikarz, i tak wychodzi na ostatniego chuja.
Nie, no wiesz, Człowiek.. to dla mnie taka trochę makabryczna czarna komedia. Ben jest tak naprawdę poza tym nieudacznikiem, bardziej budzi politowanie niż przerażenie, a te sceny, kiedy ekipa razem z nim gwałci i plądruje są takie strasznie kabaretowe momentami. Cały Człowiek… na starcie jest umowny i surrealistyczny.
A ten jest taki śmiertelnie poważny od początku do końca.
dzięki za wskazanie spoilerów. szkoda że po przeskoczeniu paru akapitów do 'strefy bezpiecznej’ wpis stał się dla mnie zwyczajnie bezsensowny. A Nikotyna to taki Tarantino po meksykańsku – wtórnie, biedniej, i nie tak (jak niegdyś) błyskotliwie. dużo goręcej polecam niejakiego Alejandro de la Iglesię.