Pełnokrwista opowieść
Blood. a tale przeleżał na mojej półce „oczekują na lekturę” kilka tygodni. Zawsze, jak miałem się za niego zabrać, to akurat wpadały jakieś nowe rzeczy i lądowały na szczycie sterty. No i wreszcie w tym tygodniu usiadłem i na raty, rozdziałami, przeczytałem opowieść o Krwi.
I muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem.
Naprawdę cenię sobie DeMatteisa i jego opowieści. To scenarzysta z dużym dorobkiem i doświadczeniem, facet, który potrafi pisać niezwykle różne rzeczy. Pierwszy raz chyba poznałem do przy okazji Ostatnich Łowów Kravena i już wtedy było to coś innego – tamta opowieść odstawała od mainstreamowej sztampy, miała swój osobny rytm, swój puls, swoją atmosferę.
To samo mogę powiedzieć o Absolution. Mimo, że to w gruncie rzeczy detektywistyczna opowieść akcji, to pełna jest nastrojowego zamyślenia i zadaje wiele ważnych pytań.
Blood idzie w tym jeszcze dalej. Czytało mi się ten komiks, jakbym słuchaj powolnej, leniwej opowieści, gdzieś przy ogniu, w jakimś zapomnianym miejscu. Zresztą to wrażenie narzuca się samo, bo rozdziały zaczynają się sekwencjami tekstu – różne istoty po kolei podejmują i snują historię o protagoniście.
Sam główny bohater sprawia chwilami wrażenie wehikułu, który niesie opowieść. W jej trakcie ewoluuje, zmienia się; najpierw dorasta, potem poznaje i odrzuca świat, zostaje pozbawiony człowieczeństwa. Wszystkie te przemiany są niczym rodem z rasowej baśni.
DeMatteis bawi się z czytelnikiem, przeplata archetypy, sięga po ikony ludowych opowieści, sięga do Biblii, do pogaństwa, ale przetwarza te wątki, zmienia je, przekuwa na swoją modłę. Snuje swoją opowieść leniwie, niby od niechcenia, a jednocześnie epatuje rozbuchaną symboliką płodności i życia, brutalnością (ale nie w takim sensie, jak można by się spodziewać – przypomina to raczej okrucieństwo pewnych wątków w Blaszanym Bębenku). Dodatkowo stosuje dość ciekawe zabiegi formalne w warstwie scenariuszowej, dokonując nawet swoistego niekonwencjonalnego złamania czwartej ściany.
Istota tego komiksu trochę wymyka mi się z rąk – pewnie jeszcze przy kilku kolejnych czytaniach będą się przede mną odsłaniały kolejne fragmenty układanki. Historia, mimo, że pozornie zatacza koło, co DeMatteis wyraźnie sugeruje tytułami rozdziałów, tak naprawdę w którymś miejscu dokonuje jakiegoś przeskoku, którego zamysł nie jest dla mnie jasny.
Zresztą na pewno przeczytam go nie tylko dla historii, ale też dla Kenta Williamsa. Uwielbiam malowane komiksy i Blood pod tym względem, że pozwolę sobie użyć zacnego określenia jednego z moich komiksowych kolegów, miażdży cyce. Grafika jest bardzo delikatna, miejscami schematyczna, miejscami drobiazgowo dokładna, przez większość kadrów trochę oniryczna, trochę rozmyta, trochę umowna – jak sen, jak snuta leniwie opowieść przy ogniu.
Bo i ten komiks to piękna, baśniowa opowieść. O Krwi.
Blood. a tale
Scenariusz: J.M. DeMatteis
Rysunki: Kent Williams
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kreda
Wydawca: Vertigo
PS. Nie sugerujcie się podtytułem o wampirach. Są, owszem, ale jeśli ktoś ceni sobie współczesne wampiry popkulturowe – to ich tu nie ma. Są… inne. Bardziej pierwotne. Lepsze. Ale sam wampiryzm albo ma małe znaczenie w fabule, albo tego klucza jeszcze nie dopasowałem, albo to był marketing.
u mnie lezy juz ze dwa lata, raz próbowałem przeczytac ale jakos nie dałem rady. Może kiedyś.
dla mnie klasa wizualnie, ciekawe fabularnie, ale bełkotliwość to jakoś pogrąża. kwasiarskie zanadto, taki intertekstualny postmodernizm dla wybranych jajogłowych chyba. na przemian mnie grzało i chłodziło.