Make shitty art everyday
Jedną z postaci w słynnej licealnej lekturze „Dżuma” Alberta Camusa jest lamus, który chce napisać taką powieść, że aż ludzie powiedzą „Czapki z głów!”. W tym celu przez wiele lat próbuje napisać pierwsze zdanie, ale takie, żeby już wtedy czapki poleciały z głów. Oczywiście, zdanie otwierające jest ważne… Są przykłady świetnych zdań otwierajcych (np. to jak większość uznała, że powstanie wszechświata było złym posunięciem), są też przykłady zdań, które cieszą się kultem (np. to, że parka Anglików z synem była całkiem normalna, albo moje drugie ulubione robiące krzywdę fizyce mówiące o fotonowym ciągu przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru).
Zdania otwierające oraz wszystkie pozostałe są ważne, ważne jest, aby były dobre, ale… Nie da się od razu wszystkiego robić dobrze. Młody, który siedzi po uszy w scenie DIY i sam robi koszulki, naszywki i inne rzeczy dość długo wymagał tłumaczenia, że jak coś robisz drugi raz w życiu, to nie masz doświadczenia i niekoniecznie musi wyjść. Z pisaniem – i ogólnie z uprawianiem wszelkiej twórczości – jest tak samo. Jest jak w tym żarcie:
– Przepraszam, jak trafić do filharmonii?
– Trzeba ćwiczyć. Dużo ćwiczyć.
I tu dochodzimy do sedna. Nie da się ćwiczyć gry na fortepianie zaczynając od tocatty i fugi D-mol. Trzeba jednak od kotka płotołaza albo przynajmniej tej niemieckiej piosenki dla dziewczyny (nie, nie dla Eriki). I tu przychodzi nam w sukurs robienie sztuki niskiej, gównianej wręcz.

Oto rysunki, którymi zilustruję mój nowy zbiór opowiadań, napisanyn w sumie w ciągu kilku tygodni. Rysunki te są technicznie nieskomplikowane i jeśli chodzi o anatomię i perspektywę, to naprawdę mam gdzieś, jak się mają do wytycznych. Wiele rzeczy się nie udaje, co widać po śladach korektora – najgorzej to zrobić rysunek i sobie po wszystkim przypomnieć, że przecież ona ma mokre włosy, bo była ulewa.

A jednak jest jakaś niebywała frajda w robieniu takich prostych rzeczy, jakaś pierwotna radość, kiedy figury i postacie się odliczą i zagrają. I szczególnie dla mnie jest ta satysfakcja, że osiągnąłem to, co chciałem. A mianowicie styl czarno-białych, szkicowych ilustracji z książek mojego dzieciństwa, gdzie mnóstwo tomów opatrzonych było takimi właśnie realistycznymi ale niekoniecznie mocno przepracowanymi, swobodnymi, pełnymi światła i rozedrganych linii rysunkami.

Róbcie co uważacie i róbcie to dla frajdy. Nie niszczcie starych prac, bo po latach może się okazać, że miał tu miejsce jakiś postęp. To zawsze fajne jest. A nawet jak się nie okazuje, to frajda jest najważniejsza.










od jakiegoś czasu po internetach krąży takie: „make it exist first. you can make it good later”
To nie od jakiegoś czasu po internecie, ja się tym kieruję od dekad w pracy, zarówno twórczej jak i zawodowej. Poprawić można prawie wszystko, ale musi być co poprawiać :)
od dekad? i nikomu nie powiedziałeś??
Wszyscy u mnie w zespole to wiedzą, niektórzy nawet tego nie lubią. A kto z tobą kilkanaście lat temu zaczął publikować komiks online, chociaż nie mieliśmy gotowych nawet 10 stron?