Ładunek utracony
Przy okazji Bazyliszka, na który się nie ruszyłem, chociaż miałem za drzwiami, pod jednym ze zdjęć z panelu „Po co nam kluby” pod uwagą Rudej, że lubi fandom ale niezrzeszona, zażartowałem sobie, że ja jestem zrzeszony, ale do fandomu mnie nie ciągnie. I to niby żart, ale w sumie jest to prawda. A nawet szerzej – mnie nie ciągnie do ludzi. Na przykład w pracy – mam kilka osób, z którymi na stałe współpracuję, ale poza tym kontakty inne niż stricte zawodowe to utrzymuję naprawdę z grupą, którą można policzyć na palcach jednej ręki i to jak się jest drwalem. W fandomie fajnie jest się spotkać, wypić piwo (tak już jakby mniej, bo lekarka mi powiedziała, że piwa nie, bo trójglicerydy), pogadać o filmach sprzed czterech dekad i to… tyle.
Coraz mniej potrzebuję ludzi do współpracy. I coraz mniej chcę z ludźmi współpracować. Jeszcze kilka lat temu ciągnąłem parę projektów naraz, ziny, magazyny, grupy. A teraz stopniowo ale coraz bardziej świadomie odchodzę od tego. Nie bez powodu. Jeden projekt, po pół roku współpracy – usłyszałem, że nie jestem aktywistą w tej akurat dziedzinie, co koordynator i żebym więcej się nie pokazywał. Drugi, obliczony na rok roboty, ciągnąłem trzy razy tyle i nie dobiliśmy nawet do 1/3 prac. Próba zrobienia Żar-ptaka dzisiaj nie miałaby szansy. W ogóle inicjatywy wydawnicze to jest coś, gdzie jest jak w informatyce – 99% problemów powstaje na styku krzesła z klawiaturą. Jedyne, co jeszcze się kręci to Rocznik Fantastyczny, ale to głównie dlatego, że zawsze są ludzie, którzy chcą coś pisać, publikować i dla których druk na papierze to jest jednak jakaś konkretna opcja w świecie stojącym siermięgą PDFów (jednocześnie jak wpada nowe drukowane pismo to nikt nie potrafi zacisnąć tyłka i kończy się znowu awanturą, ale to temat na osobny wpis).
Najzwyczajniej w świecie nie chce mi się już pracować z ludźmi, bo ludzie mają swoje projekty, swoje sprawy, swoje współprace. Wiadomo, bliższa ciału koszula, ja nie mam z tym problemu. Tylko, cóż, ludzie nie potrafią odmówić ani powiedzieć otwarcie, że nie ogarniają. Biorą temat, już, już kończą, po pół roku okazuje się, że z komiksu na 48 stron to mają już zrobione projekty postaci, że tekst na 25 tysięcy znaków już do redakcji praktycznie, już tysiąc znaków napisane. Jest jeszcze jedna rzecz – w dobie pełnej dostępności komunikacyjnej ludzie przestali być responsywni. Kiedyś się dzwoniło, odbierał pan Marek, „Dzień dobry, mówi Bartek, czy jest Tomek?” i załatwiało się sprawę. Teraz wszyscy mają pierdyliard komunikatorów, co jeden to bardziej egzotyczny, połowa nie ma tego, co mają wszyscy, część ludzi pisze do siebie wiadomości na Insta, inni komunikują się komentarzami na PornHubie, ale jest jeszcze jedna rzecz. Ludzie używają jakiegoś komunikatora i potrafią dwa, cztery, sześć tygodni nie odpisać. Bez słowa ostrzeżenia. Niby rozumiem, bo sam np. nie używam WhatsAppa, tylko zawsze mówię „Nie pisz tam do mnie, bo zaglądam od wielkiego dzwonu i przegapię”. Ale nie odpisywanie na Messengerze przez miesiąc, jak jest to nasz jedyny kanał kontaktowy i nie napisanie, żebym kontaktował się inaczej (albo wcale), to jest coś nowego, dziwnego i smutnego.
Dużo rzeczy muszę robić z ludźmi i nadal dużo robię. Np. Rafał składa Rocznik. Ale Rafał zawsze w ciągu doby się odzywa, jak coś potrzeba, w jedną albo drugą stronę. Autorzy, do których się odzywam w sprawie tekstów, zwykle reagują też w jakimś normalnym czasie. Ale poza tymi, którzy są już bezpośrednio zaangażowani, albo mają chęć być zaangażowani, to w zasadzie nie ma o czym mówić. Ale nie można napisać „Wiesz co, to nie dla mnie, a poza tym nie bardzo mam czas” (jedna osoba mi tak odpisała; jedna!) zamiast mnie miesiącami zwodzić albo unikać. Nie można napisać „Odezwę się za trzy miesiące”. Nie można napisać „Za damski chuj nie wiem, kiedy to będzie, ale w czerwcu nie ma opcji, żeby było” i nie znikać na dwa tygodnie. Bo wiadomo, że w tej drukarni nigdy nie zrobili nic na czas, więc, Bartek, skorzystaj ze swojej.
Całkiem inną sprawą jest, że ludzie coraz bardziej okopują się w sposobach robienia rzeczy po swojemu i też nie chcą robić nic, czego sami nie wymyślili. Robicie imprezę? Zrobię wam darmowy warsztat. Eee… dzięki, zastanowimy się. Mogę wam zrobić cykl darmowych spotkań… Eeee, nie, dzięki, bo ktoś musiałby o tym pamiętać. W ogóle, proponowanie ludziom, że coś im zrobisz za darmo (proponowanie, nie zgoda na zrobienie za darmo czegoś, czego oni chcą) to obecnie coś podejrzane. Trudno się dziwić w świecie, gdzie rozmowy o projektach hobbystycznych i fanowskich coraz częściej zaczynają się od pytania: a ile za to można wziąć? Wiem, że czasy są ciężkie, ale jeśli próbujesz wyżyć ze swojego hobby, to mam chujowe wieści.
Nie chce mi się robić nic z ludźmi, bo ludzie nie dowożą. Wróć, nie dlatego. Ludzie mają powody, że nie dowożą i to jest naturalne i zrozumiałe. Nie chce mi się robić z ludźmi, bo ludzie nie powiedzą, że nie dowiozą – nawet, jak wiedzą, że tak będzie. Nie chce mi się robić z ludźmi, bo znikają, jak wracają, to i tak z niczym, zamiast od razu powiedzieć, że nie, albo nie wiadomo kiedy, nie czekaj za mocno. Nie chce mi się robić nic z ludźmi, którzy dostają termin 7-8 miesięcy i nie potrafią nawet wtedy się przyznać, że i tak nie dowiozą. Przestałem się przejmować, czekać, przestałem przedłużać terminy. Miało być na styczeń, a już jest marzec i nie ma? Dzięki, sorry, że zawracałem dupę. Więcej nie będę. Odezwę się po niedzieli? Nie zapomnij powiedzieć, czy nie palmowej, albo bez różnicy, bo i tak nie będę czekał. Nie mów, że zrobisz to jutro, skoro i ty i ja wiemy, że tego jutro nie zrobisz. I naprawdę nie chodzi o to, czy masz powód, tylko o to, że wiemy, że tego nie zrobisz ale nie powiesz. Bawimy się trzy lata w projekt, który miał trwać rok? Słuchajcie, mam to w dupie, dzięki za wasze zaangażowanie, ale nie mam teraz zasobów, żeby raz na miesiąc sobie o tym przypominać i czekać na maila, który nie nadejdzie.
A więc jestem członkiem klubu. Ale fandom omijam z daleka. Z klubem widuję się co rok, robimy razem jakieś rzeczy, siadamy, gadamy, bawimy się, a potem online ustalamy plan na za rok i trochę do siebie piszemy. A ja ten czas poświęcam na robienie solowych projektów, do których nie potrzebuję zupełnie nikogo. Nawet odbiorcy. Bo i tak to nie fandom mnie czyta.
Tak, czasem sam też nie dowiozę czegoś. Albo mówię z góry, że nie i jestem z wiekiem coraz bardziej asertywny, albo daję znać jak najszybciej, kiedy coś wyskoczy.









