Vibe-coding w pisaniu czyli jak zrobiłem splitter do docx-a

A więc już to przerabialiśmy, dyskutowaliśmy; omawialiśmy używanie AI do pisania (eng.) i vibe coding. A teraz przychodzę do was i mówię — stworzyłem aplikację, która wspomaga moje pisanie. Klękajcie narody.

Piszę serię opowiadań osadzonych w anemoicznych latach 80., tych które nigdy nie istniały, lat 80. bez sowieckiej okupacji, bardziej zachodnich w duchu niż Stranger Things, bardziej słowiańskich w duszy niż mogłyby kiedykolwiek być. To fajna rzecz do robienia. Życie pełnią życia, wiwisekcja moich wspomnień, i nie, żadnych żalów, żadnych moich nieuświadomionych marzeń. Co w tym wszystkim jest najlepsze? Używam piosenek Gyllene Tider jako tytułów opowiadań i inspiracji. Czym jest Gyllene Tider? Zagadka dla was. Słyszeliście kiedyś o Roxette? Cóż, facet z tego duetu był główną postacią niesamowicie popularnego szwedzkiego zespołu popowego wcześniej (a Marie faktycznie śpiewała chórki na ich ostatnim albumie przed rozpadem). Gyllene Tider oznacza „złote czasy” lub „złotą erę”, i są naprawdę świetni, piosenki popowe o miłości, przyjaźni i wszystkich rzeczach, które przytrafiają się ludziom raz za razem. Więc po prostu piszę te opowiadania, vibując do playlisty GT, analizując teksty i wplatając je między wiersze, i — tak, już to mówiłem — żyjąc pełnią życia.

Mój sposób na tworzenie tekstu jest dość prosty. Po prostu piszę to wszystko w jednym pliku Worda i przeglądam, przepisuję i wracam do tego tam i z powrotem. Właściwie tak samo piszę powieści. To dlatego, że — wydaje mi się — nie potrafię używać skomplikowanego oprogramowania do zarządzania tym wszystkim. Marcin Podlewski mnie namawiał, ale nie zatrybiło. OK, użyłem AI do tego jednego projektu, żeby prowadzić bazę danych różnych rzeczy, ale z perspektywy, to jak notatki robione na paczce papierosów. Lepiej się bawiłem z moją poprzednią powieścią na pojedynczej kartce A4 z tuzinem imion i kolorowymi strzałkami między nimi. Ale jest jedna rzecz, nawet pisząc zbiory opowiadań nadal mam tendencję do trzymania wszystkich moich opowiadań w osobnych plikach — jeden na opowiadanie, kopie na dysku twardym i w chmurze. Lepsze zarządzanie, jeśli chcecie wiedzieć. Szczególnie, że część opowiadań wpadających bardziej w realizm magiczny wysłałem do jednej redakcji, a kilka bardziej obyczajowych – do innej.

Tylko jak podzielić jeden duży dokument Worda na kilka mniejszych według nagłówków? Googluje „split docx by headings” i dostaję dokładnie zero użytecznych wyników. Tak, jestem ugotowany. Mogę oczywiście zrobić to ręcznie, to nawet nie dwadzieścia opowiadań, do cholery. Jednak czuję, że powinny istnieć rzeczy, które chcemy żeby istniały.

Więc urządziłem sobie imprezkę — trzy dni z dwoma różnymi AI IDE i zbudowałem aplikację, która robi dokładnie to, czego mi trzeba. Bierze .docx i dzieli go według nagłówków, a potem zapisuje jako pliki .rtf. Bo szczerze mówiąc, zapisywanie .docx to ból dupy (i straciłem 6 godzin próbując to zrobić), podczas gdy format rich text działa równie dobrze. Zrobiłem to dla frajdy, zajęło to znacznie więcej czasu niż zajęłoby po prostu zrobienie tego zadania ręcznie. Ale zbudowałem narzędzie. I to narzędzie działa. Jasne, to trochę cow tool i trochę wichajster, ale robi robotę. Nie mógłbym zrobić tego zaprogramować samodzielnie — próbowałem uczyć się programowania więcej niż raz i w pełni zaakceptowałem fakt, że nie nauczę się programować w przewidywalnej przyszłości.

Tak powstał DOCX Splitter. Przypadek użycia jest dość specyficzny, co ogranicza możliwe zastosowania aplikacji. Jest prosta, być może prymitywna.

Ale istnieje i działa. To jest coś. Ktoś też może tego użyć. Może wykorzystać do dalszego rozwoju.

I jest nawet udokumentowane, co jest znacznie ważniejsze niż cokolwiek innego.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mastodon