138. Wyprawa

Od prawie trzech lat czytam z dziećmi Tolkiena. Najpierw „Hobbita” z Zu; potem zaczęliśmy „Władcę pierścieni”. Bruno wysłuchał „Hobbita” i włączył się do akcji mniej więcej gdzieś w czasie bitew u brodów na Isenie, kiedy nierozbita jeszcze Drużyna spływała Anduiną w stronę Nen Hithoel.

W tym tygodniu hobbici, już we czwórkę, dotarli znów do Shire i zaprowadzili tam na powrót porządki, wypędzając Dużych Ludzi Wodza i rozprawiając się ostatecznie ze zdradzieckim czarodziejem.

Będzie mi bardzo brakowało tych wieczornych wędrówek przez lasy, śniegi, podziemia, bagna i pustkowia. Tego spoglądania z daleka na ostre szczyty Caradhrasu, na liściasty strop Lorien, na posągi starożytnych królów u wodogrzmotów Rauros, na zielone stepy Rohanu i Białą Wieżę w Gondorze. Umęczonego, wystraszonego zaglądania w przełęcz Cirith Ungol i trwożnego wyglądania za Żywopłot. Spotkań pod niebem z dzielnymi żołnierzami, Białej Księżniczki, ostatniego w Śródziemiu mistrza-półelfa, starego awanturnika przysypiającego po uczcie w jego domu, dzielnego królewicza-tułacza z północy, ruszającego w ostatni bój na czele wielkiej armii mistrza koni, odrzuconego syna, roztargnionego karczmarza, gadających drzew i przedwiecznego wesołka ze starego lasu. Podobnie jak zgryźliwego króla Sindarów z Mrocznej Puszczy, wesołych siostrzeńców prawowitego Króla pod Górą, dzielnego i mądrego łucznika.

Mam nadzieję, że dzieciom też. Chociaż ich ulubionym bohaterem przez te wszystkie lata był Smeagol, który, „widzisz, to trudno jest wyjaśnić, nie był tak całkiem zły, to tylko Pierścień go upodlił”. Bardzo trudno było się z nim rozstać i w sumie odkąd Smeagola nie ma, to opowieść nie ma już tej magii, bo zawsze, czy na szczytach, czy pod ziemią, galopując konno i biegnąc przez las, uciekając przed trollami, goblinami i orkami, podziwiając olifanty i drżąc przed Nazgulami – dopytywali się nieodmiennie „A dzisiaj będzie Gollum? Czy dzisiaj poczytamy o Smeagolu?”

Już niedługo razem z Powiernikami i razem z Trzema opuścimy Śródziemie, pewnie na ładnych kilka lat. Mam nadzieję, że dzieciaki jeszcze do niego wrócą. Ja, na pewno, ale też dopiero za jakiś czas.

Żegnaj, Śródziemie.

A pod choinkę zamówiłem już sobie zbiorcze wydanie „Ziemiomorza” Le Guin.

Witaj, Ziemiomorze.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

4 komentarze

  1. au pisze:

    dziwne, że dzieci mają taki pociąg do postaci z rozdwojeniem jaźni.

    a może zapuść im cykl o Narni?

    • Myślę, że tu chodzi raczej o dychotomię ludzkiej natury.

      A na serio, właśnie się wczoraj zastanawialiśmy nad Narnią, bo Ziemiomorze to jednak chyba jeszcze nie.

      • Kumos pisze:

        Ziemiomorze zdecydowanie nie, trochę chyba za trudne. Narnię mamy za sobą, podobała się wszystkim. Ale po twoim tekście chyba wezmę się za Władcę, bo pan profesor lekturą Hobbita dwa lata temu sprawił, że moje najstarsze dziecko samo nauczyło się czytać. A Władcę uważałem za trochę za trudnego, wiesz ja strasznie przeżyłem śmierć Gandalfa, co gorsza w bibliotece nie było wtedy innych tomów, a kupić się tego w latach osiemdziesiątych nigdzie nie dało. Więc dopiero wiele miesięcy później dowiedziałem się, że wrócił.

Skomentuj Bartek "godai" Biedrzycki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *