Nieprzerwana dekada

Dziś, zamiast Słowa, będzie Wspomnienie.

Przegapiłem, to raz, a dwa, że nie pamiętałem dokładnie, kiedy to było, ale na wiosnę zeszłego roku minęło dziesięć lat mojej nieprzerwanej obecności w World Wide Web.

W sumie w porównaniu z jej ogólnym wiekiem, to zaczyna powoli być okres robiący wrażenie. W końcu straciłem jedynie pierwsze sześć lat WWW, większość z nich zresztą była dość pionierska i siermiężna, a ja sam przeżyłem rozkwit od prostego HTML 4.0, przez wzlot języków skryptowych aż po pojawienie się i upadek WEB 2.0.

Gdy pisze te słowa zastanawiam się usilnie, czy mam gdzieś kopie swoich starych stron – wiem, że kiedyś jakaś cholera podkusiła mnie, żeby je zrobić, więc jeśli znajdę je na którymś z dysków, to zostaną dołączone do tego wpisu jako dodatki. [Dopisek z dnia następnego: mam. Na pewno ich nie pokażę, nie chuja we wsi.]

Wszystko zaczęło się od tego, że na jakiejś płycie trafiłem na jakiś kurs robienia stron. Ponieważ z Piotrkiem znanym lepiej jako Fuzzy (autor chociażby Pogaduszek Pana Gruszki) bawiliśmy się wtedy w tzw. Grupę Artystyczną Kau Mojzesza, postanowiłem umożliwić KM zaistnienie w sieci.

Skonstruowałem stronę na swoim Pentium MMX 200MHz i czekałem na cud. Był kwiecień 1999 roku. Cudem okazał się Tomek, Dzozef, zacny acz geekowany człek, który do tej pory jest zacnym programistą. Wrzucił naszą stronę na swoje studenckie konto na PJWSTK, co skutkowało adresem w stylu:

http://pjwkst.edu.waw.pl/~s0929/kau/

I myśmy, słuchajcie – nie ma w tym kłamstwa, pod tym adresem groteskowym funkcjonowali. Ja miałem wtedy maila w stylu guma@venus.ci.uw.edu.pl – serio, ci z was, którzy są młodsi, mogą nie pamiętać, że istniały takie nazwy serwerów.

Błyskawicznie, oświecony przez kogoś z warszawskiego fandomu mangowo-animowe’go podpiąłem domenę kau.art.pl, która wielokrotnie wygasała, ale gdy skończę pisać ten tekst znów, jak co kilka lat, napiszę maila do admina art.pl i poproszę o jej rewitalizację i podpięcie pod nowe DNSy. I może nawet coś na nią wrzucę, albo lepiej nie.

Ba, myśmy nawet wykupili w tamtym okresie jakiś tani hosting, który mieścił się na zapleczu sklepu z butami na placu Unii Lubelskiej. Nie ma w tym kłamstwa, takie były czasy, wiek XXI dopiero miał nadejść.

Graficznie to była sodomia i gomoria – migające ikony, mnóstwo animowanych elementów, jakieś straszliwe tekstury i ogólny totalny pierdolnik. Czasy CSS jeszcze nie nadeszły, królowały nadal gify z przezroczystością. Przypominało to z grubsza stronę Hotelu Shell, ale było bardziej animowane. Bardziej kolorowe. I bardziej animowane. I animowane bardziej było.

Na tej pierwszej stronie była masa śmieci, ale jedna sekcja, która istnieje do dziś, to zestawy Kisekae. To, co dziś można znaleźć na Gnieździe Światów to w zasadzie kod i content żywcem z roku 2001, tylko z kosmetycznymi zmianami. Ja już wtedy zdradzałem objawy zamiłowania do posiadania wielu ośrodków, więc kau.art.pl obfitowała w wiele sekcji i podstron, które na przełomie wieków przeniosły się na moją osobistą stronę.

Miałem swoje osobiste portfolio graficzne, które kilka lat później zniknęło i wróciło dopiero w formie konta na DA; wtedy też publikowałem już w sieci swoje stare teksty. Także w tym okresie zawisły Pogaduszki Pana Gruszki oraz shrine o mandze Tu detektyw Jeż. Z tamtego okresu pochodzi też słownik japoński, który był kilkukrotnie rozbudowywany, ale w zasadniczo tym samym kształcie przetrwał do dziś.

Z czasem przesiadłem się na Geocities (obecnie pewnie Google, po drodze Yahoo, chyba), na których prowadziłem kilka różnych stron, następujących po sobie. Kau Mojzesza zniknął z horyzontu, fragmenty ośrodka się zmieniały, ewoluowały, rozrastały. Szata graficzna zaczynała być bardziej monochromatyczna. Najpierw byłą faza na wersję czarną z białym tekstem, potem na bardziej ludzką, białą z tekstem czarnym. Elementy graficzne też stawały się bardziej ascetyczne.

Wtedy też powstała pierwsza wersja Spisu Matek Boskich, na rzeczonych Goecities, skąd przeniosła się tutaj ok. roku temu.

Kiedy poszedłem do wojska, po raz pierwszy pojawił się rodzaj loga, coś w formie podobnego do prymitywnego bloga, uaktualnianego ręcznie w html, zawierającego jakieś drobiazgi, ale było wtedy dla mnie za wcześnie na takie pomysły.

Potem (po odsłużeniu służby), ok. 2003  zająłem się lokalnym portalem konstancińskim, a na własną rękę stworzyłem ośrodek z opowiadaniami, inspirowany moimi kontaktami w amerykańskiej sieci. Wtedy też zacząłem miewać własny mail na własnym serwerze i poprowadziłem pierwszego prawdziwego bloga, o którym jeszcze nie pozwalałem mówić blog, bo to był obciach. Zapisy z tego ośrodka trafił szlag, czego żałuję, bo padło tam kilka wartych zapamiętania (nawet, jeśli tylko z sentymentu), uwag i zdań. W tym mniej więcej okresie wszedłem też w czytanie komiksu w sieci i wróciłem do czytania komiksu tradycyjnego.

Mniej więcej wtedy, albo w 2004, powstało Gniazdo Światów. Pierwotnie miało być kompletnie innym projektem, rodzajem forumowego turowego RPG, w jakie z powodzeniem grywałem z moimi znajomymi Anglosasami. Miałem tu sporą grupę skupioną wokół Gniazda i chciałem przetestować to z nimi. Nazwa wzięła się od faktu, że naraz miały być dostępne trzy platformy do gry, każda rozgrywająca się w innej rzeczywistości.

Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy ten pomysł spalił i kiedy pod adresem, jaki mi został, zacząłem klepać bloga. Początkowo był to bardziej rodzaj bazy zbierającej moje projekty komiksowe. Pewnie lektura archiwów pozwoliłaby to ustalić. Z czasem zaczęły pojawiać się jakieś luźne notatki, a od ok. dwóch lat jest to regularny blog.

Na początku 2006 roku powstało PCWK, półtora roku później ruszyło B180, w zeszłym roku – PBR. Tych pobocznych projektów związanych z Gniazdem Światów jest kilka, pojawiają się, odchodzą, będą pojawiać się pewnie nowe.

No i po drodze przytrafił mi się JAPON, który jest bardziej rodzajem domowego kota, który mieszka sobie w moim internetowym mieszkaniu, niż typowym współredaktorem. Bez urazy, Wojtek. Mnie tam to zresztą odpowiada.

Nadgryzłem drugą dekadę istnienia w internecie. Nie jest to ani kariera głośna, ani błyskotliwa, ani w ogóle w sumie kariera, ale jestem jak Klan – mam stałe, prawie niezmienne, grono odbiorców. Zresztą, lubię klepać sobie na boku różne rzeczy. Działa trochę jak terapia zajęciowa.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

8 komentarzy

  1. pjp pisze:

    Uroniłem (ale tak wewnętrznie). Fajnie się czytało.

  2. au pisze:

    ten kot czasami brudzi.
    ja się w zeszłym roku złapałem, ze przegapiłem 10 rocznicę swojego puplikowania komiksowego. latka lecą szybciej niz można zauwazyć.

  3. JAPONfan pisze:

    Domowy kot. Ale komplement :D.

    @au: drapie też.

  4. hakuPL pisze:

    Przyjemnie sentymentalna ta podróż. W sumie, długą drogę przeszedłeś z gniazdem.

  5. au pisze:

    @Japon- i rzyga.

  6. JAPONfan pisze:

    @au: bo to był jakis bimber a nie wódka.
    A teraz bądź tak miły i podrap mnie za uszkiem bo bede pisał recke avatara na czwartek :P

  7. au pisze:

    na czwartek to mamy zaplanowanego weterynarza. już za dużo tych kociąt w okolicy.

  8. Avatar photo godai pisze:

    @Kot Na czwartek, to jest recenzja Dwóch Poduszek już napisana. Ale pisz, pójdzie w piątek.

Skomentuj au Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *