111. Zachód słońca
Warszawa, w sensie.
Warszawa, w sensie.
Zdjęcia z mojego miasta. Z tylu lat.
Śnieg pokrywa miasto coraz grubszą warstwą, a my brniemy najpierw do niestniejącej już oczyszczalni ścieków, a potem po grobli przez łąki zanurzamy się w zasypanym lesie, aby skończyć pod wodospadem. Przy okazji gadamy o mieście, krótko o antysemityzmie i ksenofobii, potem historii, zimie, a także wpadamy w tony liryczne i zachwycamy się przyrodą. A w przerwach ja robię zdjęcia.
Bilans ferii.
Mała szydera na blogosferę z trampoliny Nikongate. Oraz szturchnięcia w bok na komiksowo i podcastowo, a także na inne sprawy.
Całkiem zapomniałem. Znaczy, może się i chwaliłem gdzieś, ale tutaj...
Że nie chciałem Instagrama.
Że na wała mi Instagram.
O trudnej znajomości z radzieckim aparatem. Fotograficznym.