X-girls

Opowiem wam historię. Mam kumpla. Zdarza mi się regularnie polecać mu różne rzeczy, w tym komiksy. Jemu się zdarza z tych rekomendacji korzystać i jest zadowolony. Oznacza to, zasadniczo, że Darek ma dobry gust. Nadążacie? To dobrze.

O istnieniu „Dzikusek” dowiedziałem się właśnie od Darka i uznałem, że w opisanej powyżej sytuacji, kiedy jego gust zbieżny jest w dużej mierze z moim warto będzie zaryzykować i zamówiłem zeszyt w miękkiej okładce.

I tę cechę komiksu podkreślę – to jest zeszyt. Wiąże się to z całą masą rzeczy, które na pierwszy rzut oka nie są wcale oczywiste a mają ogromne znaczenie w przypadku wielu komiksów. Także w przypadku tego. Za chwilę opowiem, czemu.

Zacznijmy od streszczenia bez spojlerów – bohaterkami są dwie nastolatki, Ola i Iga. Jedna sierota, druga trudno – trudno powiedzieć, dość rzecz, że obie to bezdomne koty. Jedna uciekła opiece społeczne, druga chowa się przed sektą. Łączy je także to, że gdyby mieszkały w USA to prawdopodobnie pewnego dnia do ich drzwi zastukałby łysy koleś na wózku. No dobra, nie jest bez spojlerów. Iga i Ola spotykają się przypadkiem. Niestety o tym, że są to Iga i Ola nie dowiaduję się z samego komiksu, bo tam te imiona nigdzie nie padają. W zasadzie prócz tego, że jedna jest sierotą i uciekła z bidula, a druga ucieka przed sektą nie dowiedziałem się z tego zeszytu nic więcej, bo najzwyczajniej świecie się skończył.

I tu dochodzimy do sedna mojego problemu z „Dzikuskami”. Gdyby wiedział, że za miesiąc w kiosku kupię kolejny zeszyt, to bym się jarał jak Molten Man po wypadku w laboratorium, niestety znam polski rynek komiksowy na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że na kolejne 48 stron (hoho, ale żartobliwe nawiązanie) przyjdzie mi czekać pewnie kilka miesięcy. I pod tym względem niestety Bartek Sztobryn, scenarzysta historii, nie zapewnił mi satysfakcji. Owszem, bohaterki są fajne – nawet jeśli są to trochę sztampowe bezdomne kociaki z obowiązkowym wdziękiem zbuntowanej postpunkówy i ukrytym pod kapturem przybrudzonym słodkim buziakiem nieśmiałego nadwrażliwca – fajne na tyle, żeby dać im szansę i chcieć wciągnąć się w ich przygody. Szczególnie, że przeciwko sobie mają cały świat i dodatkowo najwyraźniej złego szefa sekty pełnej parapsychicznych.

Anna Turkiewicz, autorka rysunków, jest utalentowaną amatorką. Ma niezły warsztat, ale pod względem rozwiązań formalnych jest nadal bardzo zachowawcza i widać, że warsztatowo ma jeszcze sporo do osiągnięcia. Przygody dwóch obdarzonych nastolatek ogląda się tak samo jak czyta – bezboleśnie. Sporo robi kolor Ryszarda Łobosa, nie jest to John Higgins, ale ciąży w podobnym kierunku – wszystko jest nieco oniryczne, nieco dziwne, nieco odklejone od rzeczywistości. Czuć, że jest tu pole do popisu, miejsce na rozwój, przestrzeń do pracy i eksperymentów. Jeśli dobrze odczytuję pewne tropy możemy spodziewać się, że pewnego dnia będziemy mieć do czynienia z oprawą porównywalną z dokonaniami Rafała Szłapy. Kibicuję i mam czas.

Na pewno na pochwałę zasługuje ręczne liternictwo (także Łobos), które w epoce komputerowego klepania tekstów jest czymś ciekawym i stosunkowo rzadko spotykanym, chociaż można spierać się co do jego czytelności.

Mam problem z „Dzikuskami”. Gdybym miał je podsumować jednym słowem, to byłby to „potencjał”. Czuję wielką ochotę, żeby dać szansę Bartkowi, Ani i Ryśkowi i przekonać się, jakie przygody będą przeżywały ich młode bohaterki. Jednocześnie wiem, że w dzisiejszych czasach sam potencjał, to trochę mało i jeżeli pierwszy zeszyt nie będzie miał dobrego marketingu, zadowalającej sprzedaży i  – przede wszystkim – szybkiej kontynuacji, to może być z tym krucho. Trzymam więc kciuki za zahukaną blondynę i pyskatą postpunkówę i liczę, że ich konfrontacja z bratem Janem będzie emocjonująca, a one same wyjdą ponad sprawdzone klisze z pierwszego zeszytu.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *