Indiana Motherfucker

Cizia Zykë urodził się w Maroku, kilka lat po wojnie. W połowie lat 50. wyjechał z rodziną do Francji, gdzie stosunkowo szybko podpadł prawu – do tego stopnia, że przez dłuższy czas odmawiano mu wydania paszportu. Kiedy wreszcie wyrwał się żabojadom, rozpoczął barwne życie wagadundy.

Zaczynał w półświatku kanadyjskiego Toronto, prowadząc restaurację, czerpiąc zyski z nielegalnego hazardu i odbierając długi. Zadarł z miejscowymi bandytami i w obawie o własne życie wrócił do Europy. Tam był częstym gościem Amsterdamu, bo ćpał na potęgę. Nie usiedział jednak długo na starym kontynencie i wrócił do rodzinnej Afryki.

Przemycał kradzione samochody przez Saharę, wtrącał się w miejscowe, afrykańskie wojenki i rebelie, handlował czym popadnie, a gdy znów podpadł i cudem tylko uniknął więzienia uciekł z kontynentu i ruszył do Ameryki Środkowej, gdzie kontynuował karierę szemranego awanturnika, szukając złota. Kiedy okazało się, że tam również ostatecznie stracił fortunę i podpadł władzom; znów zmuszony był uciekać.

Swoje doświadczenia z tego okresu opisał w wydanej pod koniec lat 80. książce „Złoto”. Odniosła ona wielki sukces wydawniczy i stała się pozycją głośną, także w Polsce. Idąc za ciosem, w powieści „Sahara” opisywał swoje zbeletryzowane losy z czasów handlu złomem w Afryce, a później także „okres torontański” w książce „Parodia”. Obie te powieści także zostały wydane w Polsce.

Zachęcony sukcesem „Złota” zajął się pisaniem, chociaż żadna z jego powieści nie cieszyła się już taką popularnością, jak debiut.

Cizia by Claude Petit

W Polsce, prócz trzech wymienionych, wydano także „Gorączkę” – o małej ekspedycji, zaginionej w Afryce centralnej, oraz książkę „Tuan”.

„Tuana”, de facto, traktować należy jak zbiór czterech opowiadań, połączonych osobą narratora, głównego bohatera. Jest to tytułowy gorącej krwi awanturnik, honorowy i uczciwy skurwysyn, uroczy matkojebca, wierny w przyjaźni, zapamiętały w miłości i bez żalu pozostawiający za sobą zgliszcza. Tuan, wzorowany niewątpliwie na samym Zykë, niemal bliźniaczo podobny do bohatera „Złota” i „Sahary” pod względem kodeksu moralnego, to wyeskalowany do niemożliwości i uraskolnikowiony Indiana Jones. Poszukiwacz przygód, który weźmie większość zleceń, a jedyne co nim kieruje, to prawo moralne w nim samym. Napisany przez Cizię Henry Jones Jr. ubiłby interes z nazistami, znalazł Arkę, potem wykantował wszystkich i zniknął z łupem, który po drodze zdążyłby stracić w wyniku dziwnej klątwy.

Han Solo, napisany przez Zykë nie uciekałby przed byle Jabbą, poleciałby Sokołem do jego pałacu, poderżnął mu gardło we śnie, zastrzelił wszystkich strażników, najprawdopodobniej zgwałcił tancerki, a potem podpalił pałac. Gdyby miał trochę wolnego czasu być może wznieciłby jeszcze powstanie na Tatooine, wymierzone przeciw Imperium, a potem, pojmany przez partol Szturmowców, uciekł cichcem na drugi koniec galaktyki.

Tak właśnie postępuje Tuan – uwięziony w Złotym Trójkącie, nie ucieka tylko przez lojalność wobec powoli umierającego przyjaciela. Gdy ten odchodzi i nic go już nie trzyma, poprzysięga krwawą zemstę, która dopełnia się co do kropli w orgii starannie zaplanowanej, metodycznie wykonanej na całym plemieniu śmierci.

Gdy, będąc na dnie gdzieś w Australii, pakuje się nie z własnej winy w kłopoty także decyduje się odpłacić krwią za krew. Urządza niewiarygodne przedstawienie, starannie przygotowane tak, aby kielich krwi wylał się do końca i tak, jak powinien.

Na Borneo, po raz pierwszy to nie on jest sprawcą śmierci. Gdy prowadzoną przez niego ekspedycję archeologiczno-grabieżczą dopada klątwa starych bogów Tuan ze stoickim spokojem obserwuje rozwój wypadków – dosłownie i w przenośni. Ustawiając się możliwie najbardziej z boku wydarzeń dba o siebie i swoje przeżycie – ludziom, którzy giną, winien jest tylko przyjacielskie przysługi, nie musi jednak ginąć wraz z nimi.

Los dopada do wreszcie na Oceanie Indyjskim, gdzie na małej łajbie kłusuje perły ze starym kumplem. Trafia wreszcie w wyniku zbiegu okoliczności, czy też ponownie – niezwykłej klątwy, w sytuację bez wyjścia, w której przyjdzie mu ostatecznie przegrać toczoną całe burzliwe życie walkę przeciw światu.

Tuan_Cizia-Zyke,images_big,31,978-83-925934-0-9Tuan to bohater-relikt, szowinistyczna ikona rozbuchanego machizmo, człowiek-duch, widmo dawnych wzorców. Mógłby być czarnym koszmarnym snem ciot w rurkach, których największą przygodą jest picie piwa tuż przy linii pod czujnym okiem Straży Miejskiej. Dla ludzi wykłócających się w internecie o to, że słowo „naukowczyni” jest słowem prawdziwym i wcale nie śmiesznym tacy bohaterowie to ucieleśnienie wrogiego stereotypu, heteronormatywnego, patriarchalnego opresyjnego wzorca ustawiającego kobiety i słabszych od siebie na pozycji zdominowanej. Nikt już dzisiaj chyba na poważnie nie pisze o takich uroczych skurwysynach na pozycji bohatera, mimo wszystko, pozytywnego, głównego.

Cizia Zykë zszedł na serce w 2011 roku, w wieku zaledwie 62 lat. Bez wątpienia przyczyniły się do tego tony narkotyków i hektolitry alkoholu, a także niezliczone ciosy, jakie w życiu otrzymał, zła pogoda, kiepskie odżywanie i wiele innych rzeczy.

Być może, także, trafił go szlag, bo zarówno on sam, jak i jego bohaterowie wzbudzać musieli przez te wszystkie dziesięciolecia potworne ilości złych uczuć. W końcu nikt nie lubi pewnych siebie gnoi nieliczących się z nikim i niczym. Ale poczytać o twardych facetach zmagających się ze światem jak półbogowie – czasem można.

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

7 komentarzy

  1. Kumos pisze:

    Pamiętam jak wpadło mi to w ręce nad Bałtykiem w roku 1994. „Złoto” było wprost dla przepoconych nastolatków. Gdy kilka lat później przeczytałem „Saharę” i tę książkę o Kanadzie byłem starszy i pamiętam głównie, że z książki na książkę podmiot liryczny zaliczał w rozmaitych konfiguracjach coraz większe ilości panienek. Wtedy stwierdziłem, że pora jednak przeprosić się z Ludlumem i kolegami. Też beletrystyka, a sprawniej napisane. Ale „Złoto” wspominam z sentymentem.

    • No, „Złoto” to klasyk jest absolutny. „Parodii” nie czytałem jeszcze. Za to w „Tuanie” seksu jakby mniej, chociaż jest jedna nimfomanka, która zamęczyła się sama na śmierć. Więc natężenie się zgadza :D

  2. au pisze:

    nie „naukowczyni” tylko „naukowca”.
    a jak byłem mały to Sahara długo leżała mi pod samym nosem, na biurku mojego dziadka, i kusiła okładką z dziewczyną w żółtym staniku i bluzie w woodland. ale dziadek pilnował, żebym się nie zdemoralizował…

  1. 2013.08.20

    […] kiedyś wspominał, że polskie postapo. Więc zechciałem. Przywiózł. Ja akurat czytałem „Tuana„, więc kilka dni leżała. A potem wsiąkłem i nie mogłem się […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *