Jak przestałem się bać SEO i pokochałem zarabianie w sieci.

Jestem, przyznaję to otwarcie, wyjątkowo sceptyczny w stosunku do zarabiania na strona internetowych. O ile nie jest się jakimś Kominkiem, albo czymś w tym rodzaju, z budowaną latami marką, to trudno jest na stronach ugrać coś więcej, niż parę złotych. Internet jest oczywiście pełen super ofert „systemów wymiany”, banerów, portali i sieci reklamowych, ale można większość z nich ironicznie podsumować najprawdziwszym w świecie hasłem, które znalazłem na jednej ze stron „Zobacz, jak można zarobić nawet 1200 zł w zaledwie 12 miesięcy!”.

Żeby zresztą aż tyle! Dochody z reklam typu cash-per-click, które testowałem przez ostatni rok na kilku swoich stronach wynoszą przeciętnie 2-3 złote na miesiąc. Z dokładnością do złotówki, zależnie od systemu.

Problem, jak sądzę, leży w samym technicznym rozwiązaniu – ja sprzedaję miejsce na reklamę. Ale ktoś musi wiedzieć o tym, dawać faka na to miejsce i kupić tę reklamę…

Jednym słowem – jestem sceptyczny. Czy też – do dzisiaj byłem.

Jakiś czas temu, przypadkowo, w kolejce spamu na tym właśnie blogu trafiłem na linka do serwisu zajmującego się SEO. W skrócie dla tych, którzy mniej się orientują w zagadnieniach webmasterki – system, o którym mowa, pozwala na pozycjonowanie stron. Za pewną kwotę wychodzisz przez pewien czas na pewnym miejscu w Google po wpisaniu pewnych słów kluczowych. Najlepiej osiągnąć to mając dużo linków opatrzonych tymi właśnie słowami kluczowymi na wielu stronach. Pozycjonowanie polega w pewnym sensie na produkowaniu takich linków. Ale by to robić, trzeba mieć takie strony. Można, oczywiście, stworzyć je – poświęcić czas, pracę i kilka lat na uzyskanie dla stron odpowiednio wysokiego Page Ranku.

Można też najzwyczajniej w świecie wynająć miejsce na istniejących, odpowiednio dobrych stronach.

Wyobraźcie to sobie w ten sposób: macie billboard, który wyceniliście na syzdyliard powiedzmy za miesiąc. Ktoś kupi, albo nie. Billboard stoi pusty, wy syzdyliarda nie macie. Nagle przychodzi człowiek, patrzy, myśli i mówi: dam panu ćwierć syzdyliarda za kwartał za ten billboard i zajmę się resztą.

Was, zasadniczo, nie obchodzi, czy na tym billboardzie coś wisi. Dbacie jedynie, żeby stał. Reklamy są już sprawą miłego pana, a wy co dzień dostajecie odpowiedni procent umówionej kwoty.

Dziś, testowo, wypłaciłem sobie z systemu pierwszą stówkę. W sam raz jak znalazł na nadchodzący weekend. W detale nie będę się wdawał, ale muszę przyznać, że w przypadku ośrodków, które zgłosiłem, kwota dzienna jest całkiem realna.

Gdybyście więc chcieli spróbować, polecam serwis SeoPilot. Należy mieć: dobrą stronę (Page Rank powyżej 3 minimum, ale nie jest to aż tak trudne; dobrze, aby posiadała sporo treści, ciekawych i najlepiej wszechstronnych, chociaż jak widać na przykładzie tego bloga – mogą być specjalistyczne), trochę cierpliwości. Rejestracja jest błyskawiczna, zgłoszenie ośrodka do systemu też. Należy także trochę znać się na webmasterce, aby umieścić kod w odpowiednim miejscu. Potem, zwykle w ciągu 48 godzin, dostajemy akceptację (lub nie – nie każda strona przechodzi weryfikację, wiem to z własnego przykładu) i propozycję stawki na miesiąc. Stawka ta liczona jest co dzień w kwocie 1/30 umówionej miesięcznej kwoty. Po uzbieraniu 50 złotych można przelać pieniądze na swoje konto. Powiem otwarcie – osiągnięcie takiej kwoty nie trwa wcale długo. Przelew od zlecenia do wpłynięcia na konto – 24 godziny.

I oczywiście trzeba zapłacić podatki. Ale z tej dziedziny porad nie udzielam. Za to polecam SeoPilota – u mnie się sprawdził.

PS. Dla ciekawych: odnośnik zawiera identyfikator. Jeżeli wejdziecie i zarejestrujecie się z tego linka, ja dostanę premię za was. Oczywiście możecie też wyciąć go z urla, jeśli mnie nie lubicie aż tak bardzo ;)

Avatar photo

Bartek Biedrzycki

Autor książek, komiksów, podcastów i papierowych modeli.

You may also like...

2 komentarze

  1. au pisze:

    dla mnie czarna magia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *