Wyspa nostalgii
Nie pamiętam dokładnie, kiedy przeczytałem Wyspę Delfinów pierwszy raz, ale to był koniec lat 80-tych, wkrótce po tym, jak wyszła w Polsce, czyli miałem pewnie z 10 lat. Już wtedy była dość wiekowa, ale było to przed rewolucją informacyjną i nie czuć było tego kurzu właściwego przestarzałej fantastyce. A poza tym, dla chłopaka w tym wieku, wtedy, świat techniki nie był czymś tak oczywistym jak obecnie.
Tak naprawdę, prócz samego pomysłu i (jak na koniec lat 60-tych, kiedy książka powstała) lekko futurystycznych gadżetów, to nie ma w niej fantastyki. Clarke zawsze bardziej wierzył chyba w science niż w fiction i starał się dokładnie opracowywać swoje pomysły.
Oto nieszczęśliwa sierota, biedny nastolatek ucieka z domu i wpada w opresję, z której ratują go delfiny. Holują go z miejsca katastrofy statku wprost na wyspę, gdzie mieszka dobry profesor, który gada ich językiem. I wokół tego kręci się akcja, bo ratując Johnego, delfiny oczekują w zamian pomocy profesora Kazana i jego ekipy i to pomocy nie byle jakiej. Mądry Rosjanin zaczyna więc zakrojone na wielką skalę badania i odpala projekt obliczony prawdopodobnie na pokolenia. Oczywiście nie obywa się bez perypetii, w których bohaterstwem może wykazać się protagonista.
To prosta powieść i można ją zaliczyć w jeden dzień. Aż się zdziwiłem, że jest taka krótka i prosta. Ale jeśli czyta się coś po 20 latach, to można zmienić punkt widzenia.
Jest w niej też sporo wspomnianego kurzu. Niektóre rzeczy już się zestarzały – jak taśmy czy łączność radiowa w czasach satelitów. Inne śmieszą, jak chłopak dzwoniący do muzeum, aby wyświetlić na ekranie komputera zdjęcie z ich zbiorów (no, ale w tamtych czasach ARPAnet nawet nie istniał, a co dopiero WWW). Chociaż, z drugiej strony, ja lubię takie klimaty – tak jak stare powieści Zajdla czy Parowskiego. Zdobywanie kosmosu z magnetofonem pod pachą ma ten posmak heroizmu i lądowania na Księżycu w konserwie, którą normalny człowiek nie wyjechałby dziś na osiedlową ulicę.
Za to niezłe opisy nurkowania na rafie. Ot, taka przygodówka, raczej dla nastolatków.
Mimo wszystko, fajnie było odświeżyć lekturę z dzieciństwa, kiedy wszystko to mnie fascynowało. Dziś, niestety, świat się dla mnie skurczył. Szkoda. Wielka szkoda.
Wyspa Delfinów
Autor: Arthur C. Clarke
Stron: 206
Wydanie: Alfa, 1986
Cena: 400 zł
400 zł? Ja pierdziu! A zakładka do tego to pewnie z 300 zł ;P.
O, pamiętam to! :)
Też czytałem dawno temu.
biały delfin Um mi sie przypomniał.
Cholera, strasznie drogi komiks :P
Przypomniał mi się Flipper.
Dr.Agon, ale to nie komiks akurat.
ostatnio ogladalem Logan’s Run- film z 1976, dzielo z ktorego nasza seksmisja czerpala wg mnie „pelnymi garsciami”.
co mnie uderzylo – calosc wygladala jakdzisiejszy film klasy D ze slabymi efektami specjalnymi – cala reszta jakos by uszla w dzisiejszych realiach. to wlasnie jest wielka zagadka fantastyki – ciezko sie jej zestarzec
No, Ucieczka Logana to klasyk jest.
Dobra fantastyka ma to do siebie, że się tylko wierzchnia warstwa kurzy, cały ten sztafaż, kasety z danymi, gwiazdoloty i miotacze.
u Logana były fajne miotacze.
ale czy seksmisja tak bardzo czerpała z tego? ja nie jestem przekonany.
ech, gwiazdoloty, tasmy z danymi, pola siłowe… Lem mi się przypomina, się chowałem na Niezwyciężonym, Solaris i Pirxie… fantastyka sprzed Gwiezdnych Wojen i nawet sprzed Startreka. niby takie retro i niepoważne dzisiaj, ale jak kogoś wyssało z pojazdu w próżnię to wybuchały mu gałki oczne i płuca. a nie „fazery na ogłuszanie” i „beam me up, Scotty”.
ja mialem wrazenie jakbym ogladal seksmisje,pomijajac oczywiscie drobne szczegoly ;)
na nowym Terminatorze tez miałeś wrażenie ze to Seksmisja? może powinienes zacząć leczyć tego Alzheimera?
nowego terminatora jeszcze nie widzialem, ale tezmoze tak byc :D