Praca u podstaw
Dziś nie będzie o filmie, a o serialu. I to o serialu dość szczególnym. Mam na myśli serię Samsam. Posiadacze kanału Mini Mini wiedzą o co chodzi, reszta chyba już się domyśla.
Sam tytułowy Samsam to taki mały sprytny chłopaczek. Potrafi latać i wygląda jak czerwony Batman. Ba, chłopak ma w dodatku pełnoprawnego sidekicka w postaci Misiaczka. Ma też swoje problemy, jak każdy spandex – zawsze chce mu się sikać, kiedy lecą w kosmos w dłuższą trasę.
Tak naprawdę ten serial to niezła parodia spandexów w klimatach kosmicznych. Nie s-f, bo to towar skierowany do pięcio- sześciolatków, więc operuje uproszczeniami w ogromnym stopniu. To taki trochę jakby Iniemamocni dla przedszkolaków.
Ale starsi fani promieni z dupy znajdą tu kilka miłych nawiązań. Galeria postaci jest mi szczególnie bliska – matka wyglądająca jak blond Batgirl w czerwieni, przyjaciółka ze szkoły – Kitty we fioletowym stroju kotki, czy przerywnik graficzny zachowujący się jak identyczny przerywnik z pewnego serialu z pewnych lat sześćdziesiątych…
Jakby dobrze poszukać, to właściwie w Samsamie jest wszystko. Łącznie z kanonicznym nemesis, którym jest Wielki Zły Sen. I oczywiście potrzeba sikania, kiedy akurat odbywa się długą podróż ścigaczem w kosmosie (temu ostatniemu zagadnieniu poświęcony został nawet cały odcinek, w którym młody superheros pokonał całą armię częstosikaczy).
To nie jest produkcja wysokich lotów i w zasadzie nie wyrasta ponad poziom seriali dla przedszkolaków. Ale miło wyłapać kilka smaczków, kiedy ogląda się wieczorem bajki z córką. Polecam też, a może zwłaszcza, tym z komiksiarzy, których Największy Wydawca obdarzył synami – chłopcy na pewno pokochają Samsama.
A więc:
Zatrzymaj się, w niebo spójrz –
To Samsam leci tu!
Oglądanie kreskówek z dzieckiem to jeden z niewielu powodów dla których chicałbym mieć dziecko.
Wreszcie miałbym sensowne usprawiedliwienie dla oglądania kreskówek.
Nie no, wiesz, są też inne fajne powody, żeby mieć dziecko :D