Kraina Traw
Korzystając z faktu, że właśnie drogą kupna nabyliśmy DVD z adaptacją tej książki, pozwalam sobie odgrzać kotleta i wrzucić krótką notkę, którą o niej kiedyś naskrobałem.
Powinienem zacząć od stwierdzenia, że usilne przyrównywanie do Alicji w Krainie Czarów, które w wielu mediach dotknęło tę książkę, jest trochę na wyrost. Jest Alicji w Krainie Traw dużo, ale głównie w charakterze jawnych nawiązań i skojarzeń młodej bohaterki, niekoniecznie zaś w samej warstwie wydarzeń. To raczej takie mrugnięcia okiem, jakie można znaleźć prawie wszędzie (nie sięgając daleko, w Mój sąsiad Totoro jest prawie identyczna scena nawiązująca do króliczej nory).
Kraina… zrobiła na mnie ogromne wrażenie: najpierw rozmachem, którego nie można się było domyślać w pierwszych rozdziałach. Lektura zaczyna się spokojnie, prawie jak u Kinga, gdzie coś przemyka, ale tego nie widzimy. Niczym ciche, monotonne, ale denerwujące brzęczenie pszczół, które gdzieś krążą, czekając tylko, aby pokąsać.
Narratorem jest mała dziewczynka, i Cullin dość dobrze uchwycił sposób postrzegania świata przez dziecko. Warstwy rzeczywiste i urojone, magiczne i koszmarne nakładają się tu na siebie jak okna witrażowe. Poprzez retrospekcję czytelnik dostaje istotne informacje dopiero w momencie, kiedy pogrążony jest już na tyle w magicznej atmosferze farmy What Rocks, że za późno jest, aby spojrzeć na przedstawiony świat inaczej, niż przez pryzmat urojeń Jelizy.
Klimatem książka ta przypomina bardziej Gdy oślica ujrzała anioła Cave’a – tak jak tam, świat widzimy zdeformowany, oczami istoty, która ma percepcję inną od naszej. I tak jak tam, rzeczywistość zdaje się być spiralą, która w miarę lektury zaczyna kręcić się coraz szybciej.
Mroczna to książka – popycha w szaleństwo, prezentując pozornie bezpieczny, ograniczony ramami wiedzy i wyobraźni świat dziecka. Pozornie, bo kiedy samemu sięgnie się pamięcią, to łatwo przypomnieć sobie wszystkie drzemiące poza polem widzenia potwory i okropności. Autor pisze też w taki sposób, że rzeczy pozornie niewinne, nabierają groźnego, podszytego medialną paranoją podtekstu.
Nie mogłem uciec od skojarzenia z filmem Na przekór całemu światu – odtwarzany przez Bacona upośledzony Ricky jakoś automatycznie skojarzył mi się z postacią Dickensa.
Dodatkowo zakończenie, mimo że przeczuwamy coś „w tym stylu”, jest jednak dużym zaskoczeniem. Autor zaś zostawia nas w środku krwawego, płonącego koszmaru, oddychających z ulgą – no, teraz to wreszcie będzie dobrze…
Książkę przypadkiem wypatrzyła Żona, i za to lubię ją jeszcze bardziej. Pora zrobić powtórkę z filmu. Co ciekawe, nigdy nie wszedł do kin. Dzieło Gilliama, mimo, że i tak utemperowane w stosunku do literackiego pierwowzoru, doczekało się jedynie kilku pokazów studyjnych – nikt nie podjął się szerokiej dystrybucji. Szkoda. Byłby, być może, fajny skandal.
Hm, film może być ciekawy…
A „Alicję z Krainy Czarów” skończyłem wczoraj czytać po raz pierwszy. Coś niesamowitego.
„Krainę Traw” kupiłem i nie udało mi się przeczytać. Jakieś takie nie w smak mi było.
@Dr.Agon: gdzieś ty się uchował tyle czasu? Od razu polecam drugą część.
@Łukasz: bo to jest ciężka książka i łatwo odpaść po drodze. Ale pewnie spodobała mi się z tych powodów, które ciebie zniechęciły.
@Godai: Ja byłem za mały, by czytać Alicję :P. Poza tym, chciałem ją przeczytać w stanie gorączki, ale nigdy nie trafiłem. A teraz już nie wytrzymałem, szczególnie że bele ja zachwalał.
Polecam Alicje po szałwi wieszczej lub gałce muszkatałowej. Nie polecam po udarze słonecznym.
A ja polecam… Po 48 godzinach pracy :P
Czytać Alicję w malignie to hardcore’owy pomysł.
Ja jedynie polecam w oryginale. Chociażby pod podanym linkiem.
A, i weźcie odwiedźcie: http://gravatar.com/ – łatwiej będzie was na pierwszy rzut oka rozróżnić.
Jesz szer.
Melduje wykonanie zadania.